Lily

Od kilku dni mam ogromne problemy ze zwleczeniem się rano z łóżka. Co ciekawe, wydają się one zupełnie uniezależnione od ilości przespanych godzin (oraz godzin poprzedniego dnia przegranych…). Podejrzewam zaszłości Syndromu Wrześniowego… który powinien był minąć drobnych pięć lat temu! Chociaż w sumie… tego roku wrzesień znów będę miała pod znakiem pobudki o 6 rano (barbarzyństwo!).

Robi się zimno, jak miło. Aż bym chciała mieć laptopa i pisać gdzieś na ławce w parku. A tak, rodzę w bólach samotnie w pokoju. Ojciec dziecka nieznany… pewnie, jak większość filozofów, od dawna nie żyje.

Wczoraj przy okazji nadrabiania zaległości w wymianie informacji z pewną miłą osóbką, uderzył mnie (ponownie, ale już zdążyłam zapomnieć, jaki z tego życia bokser) fakt, jak to niektórzy ludzie mają po prostu (niezasłużone) w życiu szczęście, a innym zawsze wiatr wieje w oczy. Przysłowiowe ślepe kury trafiające na ziarna. Z tej okazji zaczęłam się zastanawiać, czy nie lepiej było – zamiast studiować – balować od rana do nocy, zdobywać znajomości i później… no właśnie… eh. Tak naprawde, to gdybanie nie ma sensu. Wracam zatem do rodzenia.

Untitled-1.gif: Dig Mudvayne

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *