Zapomnialam juz, jak magicznie steampunkowe sa przedmiescia Londynu, ktory i tym razem zchodzilam do starcia podeszw bo grzechem by bylo tego nie uczynic w tak zloto-jesienny weekend jak ten. Jedynie pubom oraz malemu, przytulnemu muzeum Sherlocka Holemsa udalo sie zwabic mnie z ozloconych ulic.
Zdecydowanie, Londyn jest miastem w ktorym nie tylko moznaby mieszkac, ale w ktorym mieszkac sie chce. Szczegolnie o tej porze roku, gdy w pubach – i tak majacych znacznie wiekszy niz przybytki kontynentalne wybor piw beczkowych – kroluje piwo jesienne, doprawiane moimi ulubionymi przyprawami.