Bo każdy ma swoją Nemesis

Któryś z moich umarłych kochanków – posądzałabym o to Marksa czy innych takich, ale ja nigdy nie miałam pamięci do imion – stierdził, że esencją człowieczeństwa jest praca i że bez zajęcia człowiek dziczeje bądź się rozpływa. Widocznie wtedy za młoda byłam, by w tym prawde dojrzeć, albo po prostu nie miałam jeszcze doświadczenia nic-nie-robienia. Obecnie, w poczekalni na jutro (które mogłoby w końcu przynieść mieszkanie w Bagienku), właśnie nic nie robię bo nic do roboty nie mam (prócz kupowania butów na wysokim obcasie, seksownej bielizny i innych zabawek). I z każdym dniem czuję, jak rozpływam się coraz bardziej. Godziny, dni, tygodnie nie mają znaczenia, bo ja przecież nie mam żadnych terminów… Przesypiam połowę życia, bo przecież do wieczora jeszcze daleko…

Nadludzkim wysiłkiem zmusiłam się, by stanąć twarzą w karty mojej Nemesis… Przygotowywałam się do tej konfrontacji jak pszczółka do inwazji gniazda szerszeni – powoli, z obrzydzeniem… Ale z niejakim sukcesem. Po raz pierwszy od – literalnie – miesięcy napisałam stronę, której nie tylko nie skasowałam pod koniec mordęgi, ale wręcz jestem z niej zadowolona. Przestałam się rozpływać.

I nawet mam termin, nowe odliczanie… Dwa tygodnie i jeden dzień.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *