State of the game

Sernik na śniadanie. Więc może święta nie są takie do końca złe?

Poza tym, świat dał mi jeden z piękniejszych X-Massowych giftów, jakie w tym roku mógł, mianowicie taksówkę do domku dziś jeszcze. Radość, radość!

A, niemalże zapomniałabym dodać, że Fotoszop okazuje się być narzędziem Szatana! Tak jakoś ostatnio touchpad zjechał mi na strony agencji zajmujących się profesjonalnym retuszem (m.in. dla Vogue, Marie Clare i innych tym podobnych Vanity Fairs). Oczywiście wiedziałam, że można… ale w mojej naiwności nie wierzyłam, że aż tak naginają rzeczywistość. Straszne. Ale i pocieszające. Gdy obejrzałam sobie niektóre modelki “przed” oraz “po”, doszłam do słusznego wniosku (do którego, jak donoszą życzliwi, świat doszedł już dawno, ale przecież jestem blondynką, nie muszę być lotna), że jestem całkiem ciachem. Z kremem. I wisienką na czubku, taką kandyzowaną i w ogóle. Pełen wypas!

Eh no dobrze, mogę zaprzeczać i bronić się przed Duchem Świąt, ale i mnie wzięło… Ale ponieważ self-denial nie jest wyjściem, ulegne mu zatem i zaśpiewam Wam kolędę razem z moim znajomym, Ahmedem. Enjoy and Merry Christmas! 😛

 

Wrrr

Raz po raz czytam badź słyszę o tym, jak ktoś został pobity/okradziony/poszczuty psem (niepotrzebne skreślić), a nikt z postronnych nie zareagował i mimo, iż ta prawidłowość – zwana niekiedy rozpływaniem się odpowiedzialności w tłumie – nie jest dla mnie niczym nowym, to zawsze przeraża mnie tak samo. Szczególnie w kraju, gdzie człowiek działający w samoobronie traktowany jest gorzej, niż przestępca, który go zaatakował pierwszy z zamiarem… czegokolwiek.

I marzy mi się wtedy Ameryka… Chciałabym móc zastrzelić psa rasy bojowej, którym szczuje mnie podpity wyrostek. Chciałabym móc postrzelić – bądź zastrzelić, zależy, co mi wyjdzie; ale wolałabym boleśnie i trwale okaleczyć – tegoż wyrostka i nie zastanawiać sie, czy resztę życia spędzę w więzieniu, bo miałam czelność bronić się przed agresją, bo chciałam ocalić swoje życie i zdrowie nie czekając na Policje, która przyjedzie pewnie za kilkadziesiąt minut. Jeśli, oczywiście, w ogóle odbiorą zgłoszenie.

Wrrr. Rrrr.

Torture chamber spiced with christmas bliss

Jutro całkowicie dobrowolnie, nie zmuszana przez nikogo, udam się do komnaty tortur wszelakich i wypróbuję na sobie jedne z najbardziej wymyślnych narzędzi do uprzykrzania życia, jakie wydała z siebie ludzkość*…

W okresie wszelkiego rodzaju świąt moje Id wyraźnie daje mi do zrozumienia, jak wredną w stosunku do innych istotą jestem. Nie, żebym nie wiedziała, ale Id uważa, że raz na jakiś czas należy im się coś w zamian i – uzbrojone w przerażający instrument przymusu, znany w niektórych kręgach pod mianem “wyrzutów sumienia” – próbuje wymóc na mnie, bym spełniła ich oczekiwania i uczestniczyła w tzw. “zwyczajach”. Każdego roku ulegam po czym dorocznie obiecuję sobie, że to już ostatni raz i że za rok nie dam się w to wmanipulować. Po czym widzę spojrzenie mojej Matki i potulnie jadę z nią “do rodziny” bądź “na groby”, w końcu i tak już się nieźle nacierpiała, żyjąc ze świadomością, że jej jedyne potomstwo jest aspołeczną, wredną, egoistyczną  samicą canis lupus. Eh.

Tego roku, jak mniemam, nie będzie inaczej. Rodzinne święta… Argh! Nienawidzę, niecierpię tej hipokryzji przy suto zastawionym stole. Wszyscy będą udawać, że On nie jest alkoholikiem, który nie groził swojej żonie siekierą, nie próbował włamać się do jej domu, nie wyzywa jej w pijackim widzie… a Ona jest miłą, kochaną kobietą, która przecież wcale nie wykorzystała naiwności praworządnego chłopaka i nie złapała go na dziecko, które nota bene jego było przypadkiem, bo ten sam manewr – jako podstarzała panna szukająca męża – stosowała też na innych. Będziemy zatem łamać się opłatkiem, życzyć sobie wszystkiego najlepszego i żałować, że tak rzadko się widzimy. Mnie jak zwykle obskoczy gromada bachorów, których do głębi serca nienawidzę, a które będę musiała zabawiać, bo jedyną alternatywą będzie siedzenie z Nimi przy stole. Litości!

Na domiar złego jeszcze prezenty… Jeżeli świat myśli, że z wywieszonym jęzorem, ziając, biegać będę po sklepach w przynajmniej równie histerycznym konsumpcyjnym tłumie, panicznie szukając czegoś, co mogę innym kupić a czego oni i tak nie chcą, i co mam dźwigać do- a następnie wieść PKSem ponad 100km to grubo się myli. Taka opcja nie istnieje. Bowiem, drogi świecie wraz ze wszystkimi mieszkańcami, w pobliżu których skazana jestem na odbycie świąt, ta tradycję (jak większość zresztą) mam w głębokim poważaniu – szczególnie, że po przepuszczeniu przez machinę wspomnianej już konsumpcji, w niczym już nie przypomina momentu, który uświetniać miała, a jedynie spend-fest. Nie prosiłam o prezenty, w ogóle nie widzę sensu prezentów “pod datę”. Więc NIE.

Oczywiście, pojadę. Nie dlatego, że chcę. Moje Ego twierdzić będzie, że nawet nie dlatego, że moja Matka chce, tylko dlatego, że – jeśli nie pojadę – znowu wyciągnie argument z serii “Masz mieszkanie i jesteś dorosła, to się w cholerę wyprowadź”, więc w sumie święta rodzinne są mniejszym złem. Wezmę LithiumCherry i możliwie jak najszybciej powiem, że muszę się uczyć koniecznie i właśnie teraz.

W sumie, nawet nie skłamię. Nie, żebym nigdy nie kłamała… ale może to dla kogoś ważne.

: I want out (Halloween cover) Sonata Arctica

Edit: Gwoli ścisłości, moją Mamę bardzo kocham i ostatnią rzeczą, jakiej mi w życiu potrzeba, jest jakaś specyficzna data, by to uczucie wyrażać. Spędzać czas z częścią mojej rodziny, która jest tego warta,  też lubię i również nie potrzebuję żadnej daty jako pretekstu. Wręcz przeciwnie, to właśnie ciśnienie tych dat psuje mi humor szczególnie, że w dzisiejszym świecie “tradycja” stała się właścicie synonimem konsumpcjonizmu. Jeżeli to akceptujecie, to… cóż, Wasza broszka. Ale skręca mnie, gdy dynie niemalże bezpośrednio zamieniają się w plastikowych Mikołajów (w kolorach Coca-Coli), a głównym tematem spotów reklamowych stają się prezenty – jakby to one były najważniejszym elementem tych dni. Hipokryzji i konsumpcji mówię NIE, zatem tradycji 24 grudnia w postaci, do jakiej ewoluowała obecnie, również mówię NIE. Dokładniej “czemu” opisałam tu.

* Czytaj: pójdę do Arkadii (oh, the irony!) robić świąteczne zakupy

Słaba silna wola

Miałam obejrzeć jeden odcinek. No, góra dwa, trzy. Poszłam spać o czwartej nad ranem tylko dlatego, że odcinki się skończyły. Death Note! A ja tylko z nudów biegałam po ftpach…

Wreszcie święta?
Nieee… Nie lubię świąt. Ale oznaczają czas wolny, ktory – mam nadzieję – uda mi się spozytkować zgodnie z dość upchanymi planami.

Btw, kto by pomyślał, że z korków kiedykolwiek wyjdzie coś dobrego?

: Alumina Death Note OST 1

Świat, którego nie znam

Od razu przyznam się, że rzeczywistość stanu wojennego to świat, którego nie znam: nawet nie byłam w planach, gdy to wszystko się zdarzyło, moi rodzice dopiero się poznali.

Wiele, niekiedy nawet większość, naszych opinii kształtowana jest przez poglądy rodziców, które chcąc-nie chcąc nam wpajają. Moi rodzice nigdy nie byli polityczni, nie przypominam sobie żadnych debat z dzieciństwa, może z wyłączeniem tych “przy wódeczce” – ale tych z kolei nigdy nie słuchałam; dlatego nie wyniosłam z domu żadnych opinii ani przekonań politycznych. Może dlatego nie osądzam stanu wojennego tak ostro… Siłą rzeczy nie mam związanych z tym okresem negatywnych doświadczeń, a moja – przyznaję się, że relatywnie płytka – wiedza historyczna pozwala mi sądzić, że być może owszem, istniało zagrożenie ze strony ZSRR. Czy było ono na tyle duże, że decyzja o ogłoszeniu stanu wojennego była uzasadniona? Nie wiem, nie jestem ekspertem. Ale wydaje mi się, że mogła być, dlatego na dzień dzisiejszy daleka jestem od ocen tak krytycznych, jak uznanie decyzji gen. Jaruzelskiego za “zdradę narodu”.

Prognoza pogody

Kiedy Wisienki otaczają się ochronnym płaszczykiem z czekolady, zima będzie ostra.

A Wisienki zdają się otaczać extra-grubym płaszczykiem z czekolady…

Czy ja wychodzę do ludzi? Nie, to ludzie wchodzą we mnie..! Poza tym cele w Guild Wars powoli mi się kończą, a obiecałam sobie, że nie zacznę grać w nic nowego (starego również nie… chociaż… konto Christiana w WoW mnie kusi tymi wszystkimi zabawkami, które wygrindował… Argh! Nie, będę twarda!) – w ramach alternatywy zostaje nauka, praca oraz spotkania toarzyskie IRL. Dlatego zdecydowałam się połączyć pierwsze z ostatnim zwłaszcza, że nauka również się opłaca.

I’m in control, on the edge

Powoli odzyskuję kontrolę nad swoim życiem. Chyba; może okazać się, że tracę ją do końca. W sumie niewiele tego zostało, więc niewielka strata, nieprawdaż?

Ponieważ nie byłam w stanie pokonać swojego uzależnienia od krzemu, podjęłam jedyną słuszną decyzję: skoro ja nie mogę żyć bez krzemu, niech krzem mobilnie żyje ze mną; tym sposobem narodziło się moje własne, kochane, krwistoczerwone i podobno już kultowe dziecko: Wisienka. Wisienka jest malutka, leciutka, eXtra-Prze-zarąbiSta. Kot wydaje się zazdrosny i to słusznie, bowiem Wisienka grzeje lepiej, niż on 😉 Eh, pełna rozpusta, teraz będę mogła programować, wylegując się w łóżeczku. Życie bywa piękne, czasami… szczególnie, gdy dwie najcudowniejsze na świecie istoty mruczą ci cieplutko do ucha i uspokajająco wibrują…

Untitled-1.gif: The last firstborn Celldweller

Blondynka i żarówka

Starcie Blondynka versus Elektryka zakończone 0:1 dla Elektryki.

Pewnego ranka po przebudzeniu Blondynka zauważyła, że światło w pokoju nie zapala sie. Szybki test dokonany inną żarówką skłonił ją do stwierdzenia, że z instalacją jest coś nie tak, w panice zmusiła więc kolegę, którego ojciec jest elektrykiem, do przyciągnięcia rodziciela do domu.

Jak się łatwo się domyślić, instalacja działała bez zarzutu. Gorzej z Blondynką 🙂

Sore eyes

Po raz kolejny przekonuję się, jak trudnym – wręcz dla mnie niemożliwym – jest przebywanie w towarzystwie ludzi dławionych przez kompleksy. Naprawdę przykro mi, że czyjeś życie jest na tyle… no właśnie, jakie? – że trzeba ratować poczucie wartości, sprowadzając obiekty zazdrości do swojego poziomu bądź niżej. Jeśli to im pomaga… no cóż, I’ll just carry on doing my thing.

Mam naprawdę rozregulowaną hierarchię wartości. Wszystkich zainteresowanych gorąco przepraszam i dziękuję za wyciąganie mnie za uszy. A serwera bym nigdy, NIGDY nie skrzywdziła 😉

Chuj Ci w Dupę

Że będę niecenzuralna.

Ponieważ kiedyś pewien Miś zrobił coś, czego absolutnie robić nie powinien Bo mu się pomyliły… (i oczywiście on – alfa i omega wiedzy wszelakiej, nieomylne bożyszcze – zapewniał, że nic mi nie będzie) za 2 miesiące idę do szpitala na prościutką operacyjkę, po której przez minimum tydzień zdychać będę z bólu, a po której ewentualne komplikacje mogą skłonić mnie do odkurzenia moich zapędów samobójczych.

Untitled-1.gif: Digging up the corpses Devildriver