-wydrukować w dwóch egzemplarzach, podpisać czytelnie imieniem i nazwiskiem.
Gdzie się, do diabła, podziały kolory? I głębia?
Moje życie to kiepska kopia filmu, zjechana tak, że w zasadzie jednobarwna, przeorana ziarnem… N.I.J.A.K.A.
Wiem, że tak nie powinno być. Wiem, że róże są czerwone tak, że przez ich płatki łodyga jest jeszcze bardziej zielona. Że wiosenne niebo jest niebieskie. Pamiętam. Kiedyś. Wiem, co jest czerwone, co niebieskie, co zielone. Ale NIE WIDZĘ tej czerwieni, nie pamiętaj JEJ.. wspomnienia zbyt dawne i zaszłe kurzem, a oczy… jakimś bielmem jak rybia łuska…
A może nie oczy?
Boleśnie ostry krzyk budzika zrywa mnie na nogi. Co rano. Nie ze snu, bo już nie śnię. Z łóżka. Nie, nie z łóżka. “Łóżko” ma w sobie jakieś ciepło, jakąś konotację z tym wszystkim miłym i ciepłym – niedzielnym, świątecznym, rodzinnym. Więc niech będzie – posłanie.
Jest szaro. Wiosenne słońce powinno być płomiennozłote. Jest szare. Zapach kawy jest też szary, sztuczny i jałowy. Nieodłączny jak ten budzik. Jak prysznic szarej wody. Dostaję cholery przeważnie rankami, odkąd wiem już, że wszytsko jest boleśnie nie tak. Że kawa powinna mieć tą samą nutkę ciepła co łóżko – to słońce w pierwszym łyku… Próbuję je odszukać i chyba dlatego jeszcze wciąż pijękawę. Ale nie mogę, wciąż je mijam i nie poznaję.
Byłoby mi łatwiej nie pamiętać. Błoga nieświadomości. Cholera.
I to pytanie: jak długo patrzę i nie widzę?
Szara ulica, szary tłum. Praca. Szara. Jadłodajna. Tylko. Coś tu się gdzieś zgubiło. Pamiętam. Miałą mieć smak samospełnienia. Mogę sobie teraz usilnie wmawiać, że ma ono gorzko-smutną nutę.
Automatyczne drzwi z żałośnie zimnego szkła. Odbicie jak szary cień, znajome rysy twarzy – choć przysiegam, żepowinny wyglądać inaczej… coż wyrwało do przodu i wygięło je w straszne podskórne, podmięśniowe, podkostne zmęczenie.
Zwykle unikam spoglądania w to spłowiałe wytarte odbicie… szare szklane oczy w spłowiałej twarzy…
Czy Ty widzisz moje oczy?