Przyjaźń, pytania i odpowiedzi

Stojąc wciąż w tym samym miejscu, nigdy nie ogarniemy spojrzeniem całości – zawsze jakiś szczegół umyka, niedostępny dla oka…

Ostatnich kilka miesięcy zaowocowało wielkimi zmianami w moim życiu. Zmieniło się wiele, w tym także – sposób, w jaki postrzegałam rzeczywistość. Na niektóre sprawy spojrzałam w końcu “świeżym okiem”, nie zniekształconym bezpośrednim zaangażowaniem emocjonalnym.

W archiwum mojego życia spoczywają na półkach woluminy z etykietką “nieudana przyjaźń”. Określenie wielce nietrafne, ale nie potrafię znaleźć teraz nic bardziej akuratnego. Może “zawiedziona”? Zresztą, nieważne.
Wszystkie znajomości, które ośmielałam się tytułować kiedykolwiek w ten sposób, znajdują się teraz w tym stanie. I właśnie ten stos wywołał u mnie pytanie – Dlaczego? Co ja po drodze zrobiłam nie tak, jak trzeba, że one wszystkie się porozpadały?

Odpowiedź wbrew pozorom jest banalnie prosta – śpieszyłam się, podobnie jak większość dzisiejszego społeczeństwa. Złakniona bliskości, po kilku pierwszych rozmowach, których przebieg wskazywał na pewne podobieństwa między mną a rozmówcą – przynajmniej, jeżeli chodzi o podejście do aktualnie poruszanego problemu – gotowa byłam to podobieństwo rozciągnąć natychmiast na całą osobę i niezwłocznie zacząć “uprawiać przyjaźń”. A trudno taką uprawę porzucić, gdy wiąże się z nią wielkie nadzieje. Tak więc – uznawałam znajomość za przyjaźń, a człowieka za przyjaciela, nie dając jej czasu na weryfikację. To była zatem zwykle przyjaźń z rozpędu, bo na początku dobrze się nam rozmawiało i rozumiało wzajemnie. Ale brakło próby czasu… w rzeczywistości to nigdy nie były przyjaźnie, ja je jedynie określałam tym mianem.

Swoją drogą to bardzo bolesne uczucie – otworzyć pewnego dnia oczy i zdać sobie sprawę, że nie ma się praktycznie nikogo bliskiego, do kogo można by się zwrócić, bo to wszystko było tylko iluzją…

Ojczyzno moja, Ty jesteś jak zdrowie

Niedawno – 1 VIII – kolejne obchody rocznicy wybuchu Powstania warszawskiego. Od kilku lat coraz dobitniej dociera do mnie, ile zawdzięczamy ludziom, którzy walczyli wtedy z III Rzeszą i faszystami.

Czy gdybym ja dzisiaj miała ryzykować życie w obronie ojczyzny, rodzinnego miasta, zdecydowałabym się na ten krok? Chyba tak. Cechuje mnie stosunkowo duże poczucie odpowiedzialności, poza tym nie boję się stracić życia. Ale czy inni młodzi walczyliby dzisiaj o Polskę?!? Śmiem wątpić. Ideały padają jak muchy, a rzeczywistość nasza codzienna nie dopinguje nas do tej trudnej miłości. Nic oprócz pieniędzy i własnego tyłka już nie jest ważne. Gdyby teraz toczyła się wojna, nie doszłoby do żadnego powstania.

Kocham ten kraj, uwielbiam moją ojczyznę, miłuję ją jak matkę. Ale ta matka żyje w melinie, gwałcą ją i grabią wciąż nadęte kłamliwe typy udające filantropów, doprowadzając ją do coraz większej ruiny… Kocham, lecz moja miłość miesza się z odrazą. Tylko dorastający w rodzinie patologicznej rozumieją, jaka ta miłość jest trudna.

Tydzień…

… to 7 dni …
… 168 godzin …
… 10 080 minut …
… 604 800 sekund …
… to długo, jak na życie z dala od swego źródła życia …
… zaczynam liczyć …

Obrona konieczna – a może krzyżyk na drogę?

W wyniku przedwczorajszych zajść i wczorajszych emocji doszłam do wniosku, że powinnam załatwić zezwolenie na broń palną, nabyć takową i nosić ze sobą… W bijatykach doświadczenie mam żadne, ostrzem prędzej krzywdę zrobię sobie sama – a celuję dość dobrze i – co najważniejsze – wiem, że nie zawahałabym się strzelić. Bo przecież ulice wydają się robić coraz bardziej niebezpieczne, a przestępcy (głównie ABSy w ortalionowych wdziankach i o bezwłosych brzydkich główkach) bardziej okrutni, śmiali – wręcz bezwstydni – i niepotrzebnie okrutni, agresywni… Po prostu zgroza. Więc pistolet wydawał się wcale dobrym rozwiązaniem.

Stosunkowo szybko jednak zreflektowałam się, że to nie ma większego sensu… Jeżeli ja strzelę, to nie będę traktowana jak ofiara (jakby to stanowiło jakiekolwiek pocieszenie na tle polskiego systemu prawnego…), ale jak przestępca. Nie wiem, dlaczego, ale mam niejasne wrażenie, że w naszym kraju jakakolwiek próba oparcia się agresji jest uznawana za przekroczenie granic obrony koniecznej. A przypuściwszy nawet, że nie zostanę skazana przez polski wymiar sprawiedliwości za chęć ocalenia tego, co moje (ciała, mienia) przed zakusami jakiegoś palanta na sterydach, to przecież i tak albo on, albo jego kumple znajdą mnie i zakopią za to, że w ogóle zgłosiłam sprawę… Nawet, jeżeli nie jego kumple, to przecież posiedzi chwilkę, wyjdzie i zacznie szukać „dziwki, która go wsadziła”. Absurd. Chyba jednak najbezpieczniej jest w tym kraju być ‘dobrym chrześcijaninem’, oddawać wszystko po dobroci, nadstawiać drugi policzek i nie chować urazy… Brrr…

Bez tematu

Serce mam w gardle… Gdy coś stanie się osobie, z którą łączy człowieka silna więź emocjonalna, coś się dzieje z ciałem i umysłem… Coś nieokreślonego, pełnego niepokoju – jak trzepoczący ptak, próbujący z całych sił wyrwać się z pułapki…

Nawet wiedząc, że wszystko w porządku, biegają po mnie mrówki. Strach? Może, jakaś odmiana strachu… I oczywiście poczucie winy, bo „gdybym nie zrobiła tego-a-tego, to on nie znalazłby się w tym miejscu o tej godzinie”…

Bogowie, jak ja nienawidzę głupoty… chamstwa… jak ja ludzi nienawidzę… agresji i chęci ‘pokazania się’… Chyba kupię sobie 44.

Siła bomb wodorowych – to jedyne, co napawa jeszcze optymizmem

Marek Hłasko

Dziewiąty dzień tygodnia

-Piękny dzień dzisiaj.
-Mhmmm…
-Taki piękny dzień, a pani tak się od niego uporczywie odgradza… – strugi deszczowych kropel, niesione podmuchem wiatru, wleciały przez otwarte drzwi do autobusu – Pani myśli że to wystarczy?
-Co wystarczy?
-Chęć. Pragnienie.
-Tak. To znaczy… Najpierw jest zamiar później dopiero działanie…
-Ale czy to wystarczy?
-Do czego?
-Człowiek nie jest Bogiem, Absolutem który wypełnia sobą świat, by samą myślą go zmieniać. Człowiek żyje w świecie tych… powiedzmy po prostu – zależności, i nie wszystko od niego zależy.
-Właściwie nic.
-Dlaczego od razu tak drastycznie? Większość.
-Pan jest optymistą?
-Ale Pani nie jest pesymistką.
-Nie. Jestem realistką.
-To lepiej niż być optymistą?
-Nie wiem.
-Ja nie jestem optymistą. Po prostu pewne rzeczy nie robią już na mnie wrażenia.
-Na mnie też.
-Na Pani jeszcze pewne rzeczy nie robią wrażenia.
-Słucham???
Uśmiech. Brak spojrzenia. -Ja nie twierdzę, że to źle. Ale lepiej wiedzieć co się odrzuca zanim się to zrobi.
-Wiem co odrzucam.
-Pani pewna siebie. Czasem to dobrze…
-Gdybym nie była pewna swoich racji, jaką wartość miałyby te racje?
-… i myśli Pani dużo. To czasem też dobrze.
-Tylko myślenie ma jakąś wartość. Myśl jest zawsze na początku…
-… i na końcu…
-… i może więcej niż człowiek.
-Pani sądzi, że człowiek może przekroczyć wszystkie ograniczenia?
-Nie. My jesteśmy zbyt materialni – wręcz obrzydliwie materialni. Nie potrafimy się od tego uwolnić, nie możemy właściwie.
-A chciałaby Pani?
-Absolutnie.
-Cielesność Pani przeszkadza?
-Chyba tak. Takie mam wrażenie.
-To dziwne. Esencja człowieczeństwa tak ludziom przeszkadza… Nigdy nie mogłem się temu nadziwić.
-A Panu nie przeszkadza?
-Ja nie zwracam na nią uwagi. Jest sobie i stwierdzam że pewne rzeczy szalenie ułatwia, a inne niezwykle komplikuje. Dlatego też nie rozumiem po co ta cała sensacja wokół… Tak właściwie, to czemu Pani ze mną rozmawia?
-???
-No nie, takie proste pytanie chyba nie przekracza Pani możliwości intelektualnych?
-Pan mnie obraża?
-A Pani przejmuje się opinią innych?
-Zaczął Pan rozmowę, a ludzi nie powinno się ignorować.
-A czy to ciekawa rozmowa?
-Dość monotonna, Pan zadaje bardzo dużo pytań.
-Ponieważ interesują mnie odpowiedzi.
-Nie wątpię. Dziennikarz?
-Okazjonalnie.
-Filozof?
-Z zamiłowania.
-Więc kto?
-Nikt.
-Każdy jest po trochu nikim.
-Pani jest kimś.
-Czemu Pan tak sądzi?
-Bo Pani walczy a inni się poddają. Choć jednocześnie – tchórzy Pani i kłamie, więc znowu nie tak szczytnie… Ale z sobą samą chociaż stara się Pani być szczera. Za tą walkę i tą bardzo trudną szczerość, mimo że okazjonalną, bardzo sobie Panią cenię. To trudna moralność.
-Najwyższa moralność?
Uśmiech. -Ktoś już to kiedyś powiedział.
-Napisał.
-Właśnie.
-Czy nie sądzi Pan że odwaga byłaby tu o wiele bardziej na miejscu?
-A Pani?
-Ja bym wolała.
-Rozumiem. A inni?
-Zależy.
-Tak… Zawsze od czegoś zależy. To ciekawe, jak antonimem odwagi stała się głupota, nieprawdaż? Pani często marzy?
-Zdecydowanie za często.
-Skąd taka opinia?
-Krystalizują się wtedy pragnienia, których nie jestem w stanie ziścić. Tęsknoty. To źle.
-Wie Pani czego pragnie.
-A czy to dobrze?
-A czy to źle?
-A tęsknota?
-Decyzja jest Pani. A musi Pani przecież mieć wybór.
-Ja wiem czego chcę.
-Ostatecznie?
-Tak.
-Czemu więc tutaj siedzimy i rozmawiamy? Czyżby wątpliwości?
-Zawsze są wątpliwości.
-Ale powiedziała Pani, że decyzja jest ostateczna. Więc co z tymi wątpliwościami? Zdusi je Pani?
-Tak.
-Więc czemu nie teraz.
-Mam pewne zobowiązania.
-W świecie którego Pani nie znosi…
-… tego nie powiedziałam!!!
-Na głos – nie. A nie obawia się Pani, że każda chwila zwłoki może tą Pani ostateczną decyzję diametralnie zmienić?
-Na dzień dzisiejszy nic na to nie poradzę.
-A może czeka Pani na jakieś “ostateczne potwierdzenie”?
-Nie czekam. Ale nadzieję mam – owszem.
-Dużo tych zobowiązań?
-Nie. drastycznie, niebezpiecznie mało.
-Z Pani punktu widzenia to zapewne dobrze.
-Nie przeczę.
-Ale zawiodła się Pani.
-Ludzie zawsze zawodzą.
-To leży w ludzkiej naturze. Nie boi się Pani?
-Mam nadzieję więc się nie boję.
-Jaką nadzieję?
-Wielką. Że mimo wszystko mam rację.
-Kobieta Wielkiej Nadziei… – przystanek -… życzę powodzenia. Prędko się nie zobaczymy.
-Sądzi Pan?
-Sama Pani powiedziała, że ludzie zawsze zawodzą. Ja też jestem jak każdy człowiek. Pani również.
-Może kiedyś przypadkiem?
-Przypadek w Pani sytuacji nie grozi.

7 IV MMII

Visage of fear

My universe has shrinked to one point of materia and light and now is shaking under every mere and simple knit of brows… I feel like falling into endless space, I feel the speed increasing with every second so enormously, that soon there will be no possible way of stopping… I feel like disintegrating, every single molecule gaining her own flickering movement, so that only tears and emotions seem to remain a part of me. Why am I so astonished? I know this condition well, I’ve been falling many times till now – questions rushing through my head are still the same: will I fall like this forever, or will I hit a ground of some kind, wrecking into nothingness?

Granite heaven is descending, seems to be grinding the fragile world below… I’m waiting for the end that will never come, because I will never be able to experience it myself. This is the only end I can undergo. Emotions are deeper since multipled by vacuum.

Wolność

Wolna wola… Onomatoida, której wyimaginowanemu znaczeniu ulega ludzkość, żyjąc w przekonaniu, że nie tyle cokolwiek od niej zależy, co wręcz – większość. Bo na co tak naprawdę mamy wpływ? Na wycinek rzeczywistości tak żałośnie mały, że aż słabo się robi, gdyby głębiej tą kwestię rozważać. Nawet nasze życie rozgrywa się w większości poza naszym zasięgiem, kiedy my obserwujemy je jak widzowie w ciemnej sali kinowej… Niby podejmujemy decyzje, ale przecież nie w naszej gestii leży, spośród czego wybierać nam przyjdzie. Determinacje, którym podlegamy, oplatają nas tak szczelnie, że zwykle nawet ich już nie zauważamy – dopiero uważniej się nad tą kwestią zastanowiwszy, możemy dostrzec kolejne ograniczenia, którym podlegamy.

Ale nie sama znikomość naszego sprawstwa gnębi mnie najbardziej, a fakt, że subiektywne postrzeganie wolności wyboru zależy od stopnia zaawansowania rozważań za ten temat… Bo przecież tylko ci, których umysł pozostaje nim nie skażony, mogą twierdzić z pełnym przekonaniem, że są wolni. Myślenie, które odkrywa przed nami niezwykle skomplikowany układ trybików, z jakich składa się rzeczywistość, bolesnie uświadamia nam, że jesteśmy tylko jednym – kolejnym – z nich, niczym ponad to… W rezultacie im więcej myślimy, tym mniej jesteśmy wolni, a raczej – tym mniej wolnymi się czujemy. I tu właśnie tkwi sedno:
wolnymi są tylko głupcy.

Czy więc nie można na tym świecie być wolnym i – mysleć? Można, ale nie przy potocznym rozumieniu tego pojęcia. “Wolność” na poziomie intelektualnym oznacza w dużej mierze akceptację. Tak jak z psem uwiązanym do wozu: póki biegnie za nim – nawet świadom swego ograniczenia – zachowuje (przynajmniej w jakimś stopniu) swoją “wolność”. Dopiero, gdy chce biec w stronę przeciwną, realia, w których się znajduje, ograniczają go, odbierając mu możność wyboru.

Urodziny

Tak, były dzisiaj… Kolejne – już 20. Czuję się staro, czas się wokół mnie pręży i rozciąga – przecież dopiero co miałam lat 18 i zarzekałam się, że to już połowa mojego życia, że więcej nie chcę… że więcej nie bedzie, bo do tego nie dopuszczę… Wtedy – przeszłość była ogromna, nieskończona – bo moja egzystencja nie mieści się cała w pamięci, wypływa w przeszłość (zapomnianą, niezanotowaną?). Teraz – miałoby być już mniej niż połowa? O dwa lata? Może i one wydają się drobiną w porównaniu do lat 36, nawet do 18 – ale tylko doputy, dopóki nie patrzymy wstecz na lata przebyłe… Te 730 dni to teraz tylko jeden punkt wspomnień, to nic… Kiedyś tym ‘nic’ bedzie całe nasze życie.

Istnieje tylko teraźniejszość – teraźniejszość tego, co było – w naszych wspomnieniach, tego, co bedzie – w naszych rozważaniach o przyszłości, i teraźniejszość – w naszych doznaniach. Wszystko, co ma być, będzie. Może nawet i urodziny za kolejne 365 dni. I może notka na blogu wtedy. A może nie. Przecież to nie ma znaczenia. I tylko jedno jest pewne – następne kilka lat minie mi szybciej, niż całe dotychczasowe moje ‘jestem’.

Prośba

“(…)
-Jakie on ma małe stopy – dziwię się w milczeniu. Jakby czytała w moich myślach. -Nie wykształciły mu się, przecież śpi już prawie 18 lat.
Śpi? (…) On jest bezbronny jak noworodek.

Miał 16 lat i siedem miesięcy, kiedy zemdlał w szkole. Był rok 1985. (…) ‘Czy wcześniej zauważyła pani coś nieprawidłowego?’ Właściwie nie, wszyscy mówili, jaki to mądry i udany chłopak.
(…)
Choroba [SSPE – zapalenie opon mózgowych i mózgu z jego postępującym zanikiem] robiła zastraszające postępy – od głowy szedł jakiś paraliż: przestał połykać, widzieć, słyszeć, mówić. Ale jeszcze ogarniał umysłem swoją sytuację – w rozpaczy pokaleczył się nożem, chciał popełnić samobójstwo.
(…)”

PRZEGLĄD, 8 czerwca 2003

Jeżeli kiedyś opanuje mnie niemoc taka, aby każda czynność zależna być miała od drugiej osoby, jeżeli kiedyś stać mi się przyjdzie żyjącą, czującą i myślącą rośliną – jak Krzyś, jak mój Ojciec – przynajmniej wtedy zrozumcie, przynajmniej wtedy mi nie brońcie. Jeżeli nie będę miała siły – pomóżcie. Proszę. Pomóżcie, a przynajmniej – nie brońcie i postarajcie się zrozumieć.