Stojąc wciąż w tym samym miejscu, nigdy nie ogarniemy spojrzeniem całości – zawsze jakiś szczegół umyka, niedostępny dla oka…
Ostatnich kilka miesięcy zaowocowało wielkimi zmianami w moim życiu. Zmieniło się wiele, w tym także – sposób, w jaki postrzegałam rzeczywistość. Na niektóre sprawy spojrzałam w końcu “świeżym okiem”, nie zniekształconym bezpośrednim zaangażowaniem emocjonalnym.
W archiwum mojego życia spoczywają na półkach woluminy z etykietką “nieudana przyjaźń”. Określenie wielce nietrafne, ale nie potrafię znaleźć teraz nic bardziej akuratnego. Może “zawiedziona”? Zresztą, nieważne.
Wszystkie znajomości, które ośmielałam się tytułować kiedykolwiek w ten sposób, znajdują się teraz w tym stanie. I właśnie ten stos wywołał u mnie pytanie – Dlaczego? Co ja po drodze zrobiłam nie tak, jak trzeba, że one wszystkie się porozpadały?
Odpowiedź wbrew pozorom jest banalnie prosta – śpieszyłam się, podobnie jak większość dzisiejszego społeczeństwa. Złakniona bliskości, po kilku pierwszych rozmowach, których przebieg wskazywał na pewne podobieństwa między mną a rozmówcą – przynajmniej, jeżeli chodzi o podejście do aktualnie poruszanego problemu – gotowa byłam to podobieństwo rozciągnąć natychmiast na całą osobę i niezwłocznie zacząć “uprawiać przyjaźń”. A trudno taką uprawę porzucić, gdy wiąże się z nią wielkie nadzieje. Tak więc – uznawałam znajomość za przyjaźń, a człowieka za przyjaciela, nie dając jej czasu na weryfikację. To była zatem zwykle przyjaźń z rozpędu, bo na początku dobrze się nam rozmawiało i rozumiało wzajemnie. Ale brakło próby czasu… w rzeczywistości to nigdy nie były przyjaźnie, ja je jedynie określałam tym mianem.
Swoją drogą to bardzo bolesne uczucie – otworzyć pewnego dnia oczy i zdać sobie sprawę, że nie ma się praktycznie nikogo bliskiego, do kogo można by się zwrócić, bo to wszystko było tylko iluzją…