To, czego nie umiem Ci powiedzieć… przepraszam…

Widzisz, Kochanie -wydaje mi się, że męczą mnie dwa rodzaje “dołków” – intelektualne i emocjonalne.

Dołki intelektualne wynikają z zadumy nad światem oraz – przede wszystkim – z wniosków z niej płynących. Są tym, co było kiedyś buntem i niezgodą na otaczającą mnie rzeczywistość, a – gdy zdałam sobie sprawę, jak nikły jest mój wpływ na ten świat – zastąpione zostało żałobnym milczeniem; są oceanem myśli, łańcuchem argumentów, który krępuje mnie i karze wykuwać się w nieskończoność, jednocześnie wynosząc ku górze, ponad szarą przestrzeń – to moja Cierniowa Korona, która – boleśnie wcinając się w ciało, odbierając uśmiech (ale sam uśmiech tylko, nie zdolność do śmiechu) – sprawia, że jestem tym, kim jestem, a nie bezmyślną, niezdolną do kontemplacji górą komórek w różowym opakowaniu. I – co ważne – jestem w stanie powtórzyć ten dowód, wyartykułować go w dowolnej chwili, by przekonanie o jego słuszności uargumentować.

Inaczej z dołkami emocjonalnymi. Glebą, na której się rozwijają, jest chyba również świat – ale wyrastają nieprawdopodobnie na pożywce z depresji. Pokazują świat z jednej tylko strony, przykrywając całe jego piękno swoimi oślizgłymi cielskami i poddają pod usta gotowe do przełknięcia i przyswojenia wnioski chowając, plącząc i przemanipulowując argumenty. Przygniatają do ziemi i kradną uśmiech – najczęściej bez powodu.
Bo świat w ogólnym rozrachunku pozostaje – owszem – miejscem okropnym, ale to nie znaczy, że nie ma na nim piękna. Życie ludzkie nie ma celu z przyrodzenia, to prawda – i trudno ten cel racjonalnie wyznaczyć, ale to wcale nie znaczy, że jest to niemożliwe.

Dziękuję Ci, że jesteś, i za to, jaki jesteś – i za wszystko, co dla mnie robisz. Również za to, że kiedy padam zrezygnowana na kolana, nie ulegasz moim jękom i podrywasz mnie na nogi, by przymusić do wysiłku. Chociaż przeklinam Cię wtedy w duchu marząc tylko o tym, byś dał mi święty spokój i zostawił mnie sam na sam z moją udręką – wcale tak nie myślę. Chcę, żebyś został – aż wypalą się gwiazdy – i bym kiedyś znalazła słowa, którymi wyrazić mogłabym swą wdzieczność.

Ze śmiercią oko w oko

Obcowanie ze śmiercią twarzą w twarz uświadamia nam, jak kruchym i ulotnym darem jest życie. Ponieważ sami ten cud stanowimy, przyjmujemy go jako oczywisty, konieczny wręcz element rzeczywistości – a tak nie jest przecież. Dla wszystkiego, co żyje, tylko śmierć jest konieczna – samo życie jest jedynie przypadkiem; innymi słowy: to, że jesteśmy, nie jest oczywistym, równie dobrze mogłoby nas nie być – ale jeżeli już jesteśmy, pewnym jest, że nas nie będzie.

Życie człowieka wydaje się być długim – nieskończonym wręcz, bo kto z nas jednoznacznie potrafi wskazać granice swojej egzystencji? Przeszłość rozmywa gdzieś jego początek, przyszłość ukazuje koniec jak fatamorganę – wiemy, że jest, tylko gdzie? Tak naprawdę, to świadkujemy tylko i wyłącznie początkowi i końcowi innych, sami dla siebie pozostając nieśmiertelni – z konieczności bowiem nasza osoba stanowi centrum obserwowanej rzeczywistości; może to jest źródło tego egoizmu? Kiedy nie chcemy pozwolić innym odejść, trzymając ich kurczowo przy sobie?

Nie chodzi mi o to, by do śmierci najbliższych podchodzić ze stoickim spokojem, beznamiętnie – to byłoby nieludzkie. Każda śmierć jest rysą na twarzy świata – każdą śmierć powinniśmy opłakiwać, bo śmierć jest przeciw rozumowi. Ale jednocześnie musimy ją zaakceptować, modląc się do swoich własnych bogów, by oszczędziła doznania straty… – właśnie, komu? Czy będziemy egoistami i modlić się będziemy o to, by nie świadkować smierci żadnego z naszych bliskich, skazując ich tym samym na przeżywanie tego, przed czym sami chcemy się uchronić?

Przyszłość

Boję się przyszłości i tego, co przyniesie. Nie dlatego bynajmniej, że jest ona niewiadomą – bo po całkowitej niewiadomej, opierając się na statystyce, oczekiwać można zarówno tego, co przyjemne, jak i tego, co przykre. Ale w chwili obecnej, wykorzystując obserwację i doświadczenie jako przesłanki i podstawy do przewidywania, wnioski mam jak najbardziej pesymistyczne:

To, co dobre, najczęściej nie ma którędy do nas dojść. I nie dochodzi przeważnie, jak historia pokazuje.

Przyszłość nie jest białą kartą. To płaszczyzna zaplamiona przeszłością.

Walka

Czy można ocalić coś pięknego, coś czystego – przed brudem świata, z ktorego wszystko bierze początek i w czym tkwi z konieczności korzeniami? Z czego wyrasta? Czy mamy dość siły, a przede wszystkim, czy mamy możliwość, by oczyścić swe pragnienia w trakcie realizacji i zaimpregnować je przeciw rzeczywistości? Czy może fakt, że w niej powstają i tkwią, sprawia, że przesiąknięte są nią do głębi i z góry skazane na agonię w bajorze błota?

A jeśli to prawda, czy jest wogóle sens o cokolwiek walczyć, starać się i pocić? Po co?
Jest, ponieważ można walczyć i wygrać. Walka przeciw całej rzeczywistości wydaje się walką z wiatrakami (z ich cieniami, będąc dokładnym), ale nie jest niemożliwą – mimo, że prawdopodobieństwo sukcesu jest bliskie zera. Jeśli choć przez chwilę udaje się ocalić uczucie, to znaczy, że istnieje taka możność – chociaż bardzo prawdopodobne, że stopień trudności jest w większości przypadków zbyt wysoki. W każdym razie – spróbować trzeba. Jeśli i tak skończymy zmasakrowani przez życie i unurzani w pyle ziemi, to ja przynajmniej chcę wiedzieć, za co – za to, że próbowałam walczyć. Moje ciało, zmaltretowane jak każde inne, bo świat to przecież arcysadysta, przynajmniej starało się coś zmienić. A co, jeśli się nie uda? Nic. Każdy kończy tak samo. Tylko życie nas różni.

To ostatnia moja walka – przynajmniej takie mam wrażenie. Życie moje – choć krótkie – przepakowanym mi się zdaje jak stara walizka. Nic bardziej doskonałego – i wartego zachodu – już mi się nie zdarzy. Ryzykuję bez obawy, bo mam świadomość, że “furtka pozostaje zawsze otwarta”.

PS. Jeszcze niedawno twierdziłam, że lepiej się nie wychylać, nie starać się, nie pragnąć, nie ruszać nawet – bo wtedy świat nas nie rani, a lepiej nie cierpieć wogóle – nawet za cenę szczęścia. Niestety… ta droga nie eliminuje cierpienia, a tylko minimalizuje jego odczuwanie. To tylko placebo. A ja nie chcę żyć w kłamstwie, przynajmniej siebie samej nie chcę okłamywać. Terapia zastępcza, wynikająca z czego – z tchórzostwa? ze słabości? Dość. czas podjąć decyzję. “Intrygi tego świata nie są dość zabawne, ani cierpienia dość małe, aby utrzymać swe łzy” – cytując Kostrzewskiego – i by wegetować na nim. Koniec leżenia w barłogu, jęczenia i narzekania. To obrzydliwe. Przez ostatnich sześć lat obserwowałam rzeczywistość z odrazą, pomna Twoich uwag, Mój drogi – i chciałam podążyć Twoją drogą, jednak bez niezbędnych refleksji – z podziwu tylko, z zafascynowania Twoim autorytetem. Znalazłam kolejny element układanki, już wiem, jakie miałeś motywacje. Miałeś prawo odejść. Już rozumiem, dopiero teraz Ciebie rozumiem:

Czy walczyłeś raz?
Czy choić raz wygrałeś?

KAT

Zgubny cień podejrzeń

Słowa są kapryśne – napływają do głowy gwałtownym, bogatym strumieniem w dziwnie przypadkowym momencie, by uciec jak złośliwe chochliki, gdy weźmie się do ręki pióro i zawiśnie nad czystą, gotową do ich przyjęcia kartką papieru.

Rozpiera mnie radość – wzbiłam się ponad chmury w odległe niebiosa i, chwyciwszy boga za stopy, huśtam się wśród światła nieosiągalnych gwiazd… I tylko brzemię przynależności do podksiężycowego świata ciąży mi ołowiem, ściąga w dół: obawy, niepewności, wątpliwości… rzucają ponury cień paranoi na moje świeżo zdobyte szczęście. Męczy mnie to – ja sama siebie męczę. Bo przecież co mi po nich? Jeśli to wszystko ma runąć jak domek z kart, to przecież chociaż te chwile powinny pozostać w mojej głowie niczym nie splamione… Tak, Mój Drogi – to Twój spadek. Ty odszedłeś, zostawiwszy mi tylko nieufność wobec świata i klucz do królestwa myśli. Dziękuję Ci za to i przeklinam zarazem – każdą przyszłą radość zatrułeś podejrzeniem, amortyzując równocześnie każdy mój upadek przyszły.

Światło jest cudowne. W świetle kapać się jest cudownie. Żyję właściwie “co drugi dzień”, od jednego do drugiego dnia słonecznego. Egzaminy jakoś nie mogą wyegzekwować dla siebie czasu. A to bardzo źle.

Instrukcje Życia

1. Weź pod uwagę, że wielka miłość i wielkie osiągnięcia zawierają w sobie wielkie ryzyko.
2. Gdy coś tracisz, nie trać tej lekcji.
3. Zastosuj zasadę SSS:
#Szacunek dla siebie
#Szacunek dla innych
#Stuprocentowa odpowiedzialność za wszystkie czyny
4. Pamiętaj, że nie otrzymanie tego, co chcesz, jest czasami cudownym łutem szczęścia.
5. Naucz się zasad, tak abyś wiedział, jak je właściwie łamać.
6. Nie pozwól, aby mała niezgoda zniszczyła wielką przyjaźń.
7. Kiedy zdasz sobie sprawę, że popełniłeś błąd, natychmiast poczyń kroki, aby to naprawić.
8. Spędzaj trochę czasu samotnie każdego dnia.
9. Bądź otwarty na zmiany, ale nie porzucaj swoich wartości.
10. pamiętaj, że cisza jest czasami najlepszą odpowiedzią.
11. Prowadź dobre, honorowe życie. Kiedy się zestarzejesz i będziesz je wspominał, przeżyjesz je z radością jeszcze raz.
12. Atmosfera miłości w Twoim domu jest podstawą Twojego życia.
13. Podczas kłótni z kochanymi osobami, zajmuj się tylko bieżącą sprawą. Nie przywołuj przeszłości.
14. Dziel się swoją wiedzą. To sposób na osiągnięcie nieśmiertelności.
15. Szanuj planetę, na której mieszkasz, i środowisko, w którym żyjesz.
16. Raz do roku pojedź do miejsca, w którym jeszcze nie byłeś.
17. Pamiętaj, że najlepsze partnerstwo to takie, w którym Wasza wzajemna miłość przewyższa Wasze wzajemne oczekiwania.
18. Oceniaj swój sukces przez to, z czego musiałeś zrezygnować, aby go osiągnąć.
19. Podchodź do miłości i gotowania z beztroskim zaniedbaniem.
20. Nie podnoś głosu, niech go znajdzie ktoś biedniejszy od Ciebie.

Nosiciel Światła

Nie ma sensu rozważać, czy zanim pojawiło się światło, istniał Wszechświat. Nawet, gdyby istniał, nikt by tego nie zauważył. Dopiero ono odkryło istnienie, wydobywając je z mroku, zagłębuając się we wszystkie zakamarki i zgłębiając wszystkie tajemnice. Jego pojawienie się zapoczątkowało Czas.

Światło nie pojawiło się samo. Niósł je Wilk o Złotym Futrze – zwany Nosicielem Światła. Nie był starszy od Wszechświata, ani odwieczny, ale będąc Światłem czas odmierzającym, sam był Czasem. Widział i wiedział wszystko, a raczej – prawie wszystko: to, co było dostępne dla jego promieni. A prędzej czy później – dostępne było dla nich wszystko.

Wilk o Złotym Futrze, niosąc światło, przebiegał cały firmament, czasem dla zabawy goniąc iskrzące się ogony Krążących Gwiazd i tarzał się radośnie w blasku Małych Słońc, którym udzielał swej jasności. I biegł tak, aż rozdzieliły się Wody i powstało Życie.

Wilk o Złotym Futrze z ogromnym zainteresowaniem śledził rodzące się zróżnicowane życie. Mimo tysięcznych jego przejawów, tworzyło ono integralną jedność i odradzało się nieprzerwanie po każdej destrukcji, pojedyńczej czy masowej. Życie żyło i nie było niczym więcej; nie było dobre, bo nie było złe, nie było szczęśliwe nie znając smutku, nie wiedziało o sobie i nie potrzebowało tej wiedzy.

Pewnego dnia Wilk o Złotym Futrze ujrzał nowy przejaw życia, inny niż wszystkie poprzednie. Naga i słaba istota, bez futra, które chroniłoby ją przed zimnem czy gorącem, bez pazurów ani kłów, by móc wywalczyć swoje miejsce, podniosła się z ziemi na dwóch słabych nogach. A choć tak słaba, tak krucha, że całą swoją energię winna była zużyć do walki o przetrwanie, zamarła tylko, zdziwiona światem, by po chwili za pomocą krzykliwych dźwięków porządkować rzeczywistość, którą zastała.

Wilk o Złotym Futrze, współwieczny czasowi i wszystkowiedzący, z zaskoczeniem patrzył na zbudowaną z marnego prochu istotę, która zdziwiła się nad światem, i postanowił to nagie stworzenie niewiele silniejsze od szczenięcia obdarzyć czymś, co pozwoliłoby mu bez pomocy kłów czy pazurów przetrwać wśród Życia, ktore nie zastanawiając się rozproszyłoby je znowu w pył, by podnieść z niego setki ślepych stworzeń.

I Wilk o Złotym Futrze rozbudził świadomość człowieka, pokazując mu, że jest. Ale człowiek, ujrzawszy siebie poza Życiem, dojrzał swój koniec. A nie był odwiecznym Wilkiem ani niezniszczalnym światłem, ani ostatecznym czasem – a tylko kupą prochu, która przypadkiem obdarzona została rozumem. A gdy zdał sobie człowiek sprawę z tego końca – bo ukazując mu jego indywidualność, Wilk oddzielił go tym samym od reszty Życia, które całkowicie było nieskończone, skoro wszystko, czym było, powielało się w nieskończoność – obwinił o to Wilka.

I tak sprowadził Wilk na świat Śmierć i Świadomość Życia, i myślenie. A człowiek znienawidził i przeklął Wilka, który otworzył mu oczy i wskazał gwiazdy.
A Wilk o Złotym Futrze pobiegł dalej, zasmucony skutkiem swego dzieła.

Snu ciąg dalszy

Dlaczego każda piękna, szczęśliwa chwila na tym świecie wydaje się być niczym więcej, jak tylko snem? Nierealna, eteryczna, rozmazana – a jednak brzemienna setką, tysiącem małych szczegółów – detali, które wtłaczają się w pamięć, wgryzają w teraźniejszość zamkniętą w przeszłości… Dlaczego lepiej pamięta się małe kępki trawy, odcień kwiatów i pszczoły tańczące nad ich płatkami, niż słowa? Czyżby to jednak było ważniejsze?

Cisza, spokój… Senne marzenie, senne toniecie i przebudzenie w środku kolejnego snu…
„Sny zawsze się kończą, kiedyś – zaraz – boleśnie się przebudzisz”
– mój Demon Stróż jak zwykle boleśnie przytomny.

Być może, ale żeby naprawdę cieszyć się chwilą snu, trzeba wierzyć, że jest prawdziwy i że nigdy się nie skończy. A ja chcę cieszyć się moim małym, złotym snem błyszczącym w płomieniach wiosennego słońca.
-Even though I’ll curse you…
-Even though you’ll curse me…

“I’ll describe the way I feel
Weeping wounds that never heal
Can this saviour be for real
Or are You just my seventh seal?”

Bezużyteczność słów

Są takie chwile, gdy nie wiadomo, co powiedzieć – choć bardzo by się coś powiedzieć chciało – bo słowa, wszystkie słowa, które przychodzą na myśl, wydają się takie przerażająco przyziemne, oklepane, nic nie znaczące i nieadekwatne. Jednocześnie coś się w duszy wyrywa by choć spróbować pomóc, pocieszyć… Przerażający lek, że milczenie wynikające z empatii odebrane zostanie jako obojętność.

Co wtedy pozostaje? Bo przecież nie bezmyślne mielenie jęzorem, nie wymuszony śmiech, który w ścianach zalanych, przesiąkniętych smutkiem, zabrzmi szczególnie fałszywie i nie na miejscu…
Pozostaje wyciągnięcie ręki, nadstawienie ramienia by podeprzeć osuwającą się pod brzemieniem trosk głowę, wystawienie dłoni, by otrzeć łzy…

Czy to wystarczy?
Musi…

Pragnienie szczęścia

Każdy ma w sobie wolę życia – nie wierzcie nikomu, kto przeczy. Nawet samobójca chce żyć – tylko chce żyć inaczej.

Czy to świat jest zły, że nie pozwala realizować i utrzymywać marzeń, czy to my chcemy zawsze nad wyrost?

Każde szczęście przychodzi złą drogą

Marek Hłasko
(kolejny samobójca nota bene)