-Widzę desperację w Twoich słowach. Czuję ją.
-Raczej rezygnację.
-Rezygnacja to brak słów. Ty mówisz. To desperacja.
-Desperaci skaczą z mostów.
-To desperacja w czynach. Ty się na swój most dopiero wspinasz po drabinie ze słów.
-Ja nie skoczę.
-Nie, bo dopadnie cię rezygnacja. Gdzieś po drodze, gdy zdasz sobie sprawę, że ludzie nie słyszą, nie słuchają, nie chcą słuchać i nie mogą. Nie skoczysz, tylko odpadniesz.
Spacer nostalgiczny
Łazienki. Słońce. Spacer.
Idę powoli zieleniącymi się alejkami, kurczowo ściskając książkę na piersiach. A ludzie patrzą się na mnie tak, jakbym niosła trójgłowego psa. No tak, wiedza jest dla nich przynajmniej tak samo straszna, jak sam Cerber.
Czemu tak się dziwicie tej różnicy, która nas dzieli? Ja nie tylko patrzę, ja umiem dostrzegać – czego Wy nigdy się chyba nie nauczycie. Spoglądam na świat i widzę piękno poza rzeczywistością wirtualną, dostrzegam je tam, gdzie wy przechodzicie obojętnie. Widzę ruch źdźbła trawy poruszony wiatrem – który wy zaraz zgnieciecie buciorem – i taniec godowy gołębi – które wy zaraz przepędzicie, mknąc alejką zbyt szybko. Mam zdolność ogniskowania rzeczywistości, nie muszę zatrzymywać się na jednej płaszczyźnie. Jak wy.
I co z tego?
Jestem samotna, w tym świecie nie przewidziano dla mnie miejsca.
Grzeję się w promieniach słońca i patrzę na świat naokoło. Na starszych ludzi. Staram się sobie wyobrazić, jakbym się czuła spacerując tymi alejkami 60 lat temu – gdy wszystko było jeszcze łagodniejsze, gdy życie biegło wolniej i gdy moja babcia chodziła tutaj w dłuższej niż moja sukience, w kapelusiku na głowie i w ażurowych rękawiczkach. Czy karmiła gołębie? Co czuła?
Krzyk pawia. Śmierć.
Dostrzegam jej znamię na wszystkim, świadkuję przemijaniu. Patrzę i widzę.
I po co?
I tak przegapię taniec jesiennych liści na moim grobie.
Insekt
Mam pełno złych wspomnień – śmiało mogę stwierdzić, że można by nimi obdzielić jeszcze ze dwie osoby, bardzo je przy tym unieszczęśliwiając. Nie, drodzy poszukiwacze pikantnych szczegółów, żadnych ojców-alkoholików-damskich bokserów, żadnych gwałtów zbiorowych, poprawczaków, sierocińców, gaszenia petów na ciele. Nic tak oczywistego. Ale nie o to chodzi. Ja akceptuję moją przeszłość z całym “dobrodziejstwem inwentarza” – ponieważ moja przeszłość konstytuuje moją osobę, a ja jestem dumna z tego, kim jestem (oczywiście na tyle, na ile można być z siebie dumnym, będąc człowiekiem). Nienawidzę siebie – tak jak nienawidzę całej ludzkości – ale uważam, że jestem najlepszym człowiekiem, jakim mogłam być (w razie pojawienia się podejrzenia narcyzm, proszę raz jeszcze uważnie przeczytać powyższe zdanie i rozważyć jego budowę gramatyczną; reklamacje nie będą przyjmowane) – nie żałuję żadnej podjętej decyzji, bo wszystko to, co się wydarzyło, było dla mnie lekcją – mam tylko nadzieje, że nie straconą.
Przeszłości już nie ma i nie mamy na nią wpływu. Przyszłości jeszcze nie ma, ale to, jaka będzie, gdy będzie, w tym przerażająco znikomym stopniu zależy od nas. Mówi się, że lot muchy na jednej półkuli może być przyczyną tajfunu na drugiej. W stosunku do świata nie jestem nawet muchą. Ale chciałabym znaleźć przystań, w której mogłabym się schronić przez sztormem świata. Skoro jestem taka malutka, taka znikoma, czemu tak trudno przychodzi mi wskazać jakiekolwiek miejsce poza grobem?
To make shure that you painfully hit the ground
Bajka
Wiosna + święta = tłumy
Brzydzę się ludźmi, tym bezmyślnym tłumem, tym motłochem zalewającym ulice. Zbyt rzadko miga mi w nim jakieś spojrzenie z cieniem inteligencji.
Bajka na dobranoc dla grzecznych (?) dzieci:
Dawno dawno temu było sobie szczęśliwe miasto-królestwo, którym rządził mądry i sprawiedliwy król. Poddanym żyło się dobrze i wszyscy byli szczęśliwi, oprócz jednej osoby: zawistnego czarnoksiężnika. Aby zniszczyć ład, wlał on do studni na rynku magiczną miksturę, która mąciła umysły i sprowadzała obłęd na każdego, kto się jej napił. W rezultacie oszaleli wszyscy mieszkańcy – oprócz króla i jego rodziny, którzy czerpali wode z prywatnej zamkowej studni. Zaniepokojony król próbował opanować sytuację, wydając szereg dekretów, które miały poprawić bezpieczeństwo i stan zdrowia mieszkańców, jednak strażnicy i inspektorzy (którzy również popadli w obłęd), uznali je za absurdalne i wcale nie zamierzali ich wypełniać.
Poddani doszli do wniosku, że król oszalał i głośno domagali się abdykacji.
Wtedy matka króla, mądra staruszka, powiedziała do strapionego syna:
“Chodźmy i my napić się wody, wtedy staniemy się tacy jak oni.”
Tak też uczynili – a kiedy tylko napili się wody szaleństwa, natychmiast zaczęli mówić od rzeczy i zachowywać się jak obłakani. Wtedy poddani uznali, że plotki o szaleństwie króla musiały być fałszywe, skoro przemawia on tak mądrze.
I spokój znów zapanował w królestwie, choć ludzie zachowywali się w nim całkiem inaczej, niż mieszkańcy ościennych krajów. Król zaś panował aż do końca swoich dni.
Ale ja wcale nie chcę być taka, jak inni. Nie wiem, co mnie bardziej przeraża – głupota, czy konsekwencje myślenia.
Nie, wiem przecież: głupota. Wolę tak umrzeć, niz upodobnić się do tych, wśród których przyszło mi żyć.
Dygresja na temat kariery naukowej
Obowiązek samodzielnego pracownika naukowego w polsce – co 3 lata zdać sprawozdanie ze swoich poczynań, od którego w pewnym stopniu uzależnione jest zdobywanie kolejnych stopni naukowych.
Sprawozdanie to koniecznie zawierać musi:
#ilość tytułów
#objętość tego, co zostało napisane (w przeliczeniu na stronę standardową)
#ilość arkuszy autorskich (w przeliczeniu na arkusze wydawnicze)
#ilość zacytowań
Wszystko to przelicza się na punkty; otrzymaną sumę powiększa się o punkty według tak zwanej Tabeli Filadelfijskiej (im wyżej w rankingu jest pismo, w którym autor coś zamieścił lub w którym była o nim wzmianka, tym więcej punktów dostaje). To, co było w artykułach napisane, nie jest ważne.
Wniosek: profesor doktor habilitowany to niekoniecznie osoba mądra i inteligentna. W pierwszym rzędzie to ktoś, kto potrafi sprawnie “lać wodę” w sposób na tyle kontrowersyjny, że go powszechnie cytują, i na tyle niezrozumiały, by nie szokować zbytnio ogółu prozaicznością swoich tez.
Nauka… Dziś wiedza jest mierzona systemem metrycznym w jednostkach masy. W ilości zapisanych stron. Jestem idealistką. Idealiści umierają samotnie w najwyższych cierpieniach umysłowych, patrząc na otaczające ich bagno ludzkości. Jak można …?
Powodzenia, świecie. Ja wysiadam. Nie potrafię ani się z tobą pogodzić, ani zmienić cię oczywiście nie mam siły. Ani samotnie stać przeciw tobie – również nie mam siły. I nie mam po co. Ani nie mam gdzie się przed tobą schronić.
Esej o samobójstwie
Podjęcie decyzji o popełnieniu samobójstwa – decyzji przemyślanej, w pełni świadomej i opartej na przesłankach intelektualnych, a nie emocjonalnych – jest dopiero początkiem prawdziwie ciężkich rozważań…
Na przykład: kiedy odebrać sobie życie – bo przecież każdy moment jawi się jako nieodpowiedni. Trudne chwile wydają się idealne do dokonania zamachu na własną egzystencję, jeżeli chce się to zrobić pod wpływem chwili. Ale jeżeli pobudki są intelektualne – moment ten nie jest już odpowiedni, samobójstwo nie ma być aktem chwilowej słabości, nie ma wynikać z bieżącej trudności, która piętrzy się przed nami – a którą zapewne postronni winić będą za ten akt – ale z całokształtu zdarzeń i świata. Nawet jeżeli popełnię samobójstwo w momencie jakiejś tragedii – mniejszej lub większej – to nie z jej powodu, najwyżej będzie ona kroplą, która przepełni czarę goryczy, bądź po prostu ciosem, który osłabi siły mojego umysłu i uruchomi mechanizm z dawna już przygotowany.
Samobójstwo popełnione w stanie upojenia alkoholowego lub pod wpływem narkotyków również nie wchodzi w rachubę, bo intelektualny samobójca chce mieć pewność (jak również chce o tym przekonać osoby postronne), że robi to z własnej woli. Chce być świadomy własnej śmierci, świadomy umierania – a przede wszystkim świadomy swojej własnej decyzji.
Wielu ludzi, należących do typu intelektualnych samobójców, którzy w swej naiwności decydują się podzielić z kimś swoją decyzją o odebraniu sobie życia, spotyka się z wcale typową reakcją rozmówców: „No, proszę, dalej – zrób to teraz”. Oczywista odmowa pociąga za sobą pełne wyższości i zadowolenia stwierdzenie: „A widzisz, wcale nie chcesz popełnić samobójstwa”. A to nieprawda – bo intelektualny samobójca nie chce nikomu nic udowadniać, wręcz przeciwnie – odczuwa wewnętrzny przymus odparcia prowokacji. Śmierć jest dla niego czymś w rodzaju ikony – a taka manipulacja jawi mu się jako szarganie świętości i jest oczywistym niezrozumieniem jego do niej stosunku oraz jego przesłanek przemawiających za odebraniem sobie życia.
Więc idealnym momentem byłaby chyba chwila emocjonalnie nacechowana pozytywnie. Ale w każdym człowieku, nawet w zadeklarowanym samobójcy, czai się wbudowana genetycznie wola życia, której nie może całkowicie zagłuszyć nawet długotrwałe cierpienie. Chwile szczęśliwe, zdające się rzadkim ewenementem, stają się fatamorganą zachęcającą do życia. Siła woli potrzebna do przeforsowania decyzji o samobójstwie w chwili szczęścia jest ogromna – często znacznie przekraczająca możliwości samego samobójcy.
Tak więc – zostaje chwila neutralna, obojętna, nie przepełniona ani szczęściem, ani cierpieniem, pusta – tak, aby nic zbytnio nie ciągnęło w żadną stronę, aby ostateczny wpływ na decyzję miały przesłanki intelektualne.
Sposób popełnienia samobójstwa dla każdego powinien być sprawą do osobistego rozważenia. Każdy człowiek myślący o odebraniu sobie życia, ma zwykle jakąś metodę, która szczególnie do niego przemawia. Ponieważ samobójstwo intelektualne samo w sobie jest heroizmem, nie trzeba forsować się, by wykazać jeszcze więcej odwagi. Nie potępię nikogo za samospalenie, ale niech nikt nie przekonuje mnie, że jedynie taka drastyczna i wysoce bolesna metoda odebrania sobie życia dowodzi, że samobójstwo w tym wypadku nie jest tchórzliwą ucieczka, a świadomą decyzją motywowaną intelektualnie.
A że samobójca jest egoistą, skoro jego śmierć zmartwi wielu ludzi? Niektórych ucieszy, czy to znaczy, że w stosunku do nich jest altruistą? Dlaczego kazać człowiekowi, który uważa, że życie jest zbyt bolesne, by mógł żyć dla siebie, żyć dla innych? Czy to nie jest egoizm – zmuszać kogoś do cierpienia, byśmy sami nie cierpieli??? Zdaję sobie sprawę, że ten argument działa w obie strony, ale uważam, że łatwiej jest pocieszyć się po śmierci żyjącym, którzy nie postrzegają życia na tyle negatywnie, by samym również rozważać intelektualne samobójstwo – niż przywrócić wiarę w życie i zagoić rany przez nie zadane typowi samobójcy. Nieuleczalnie chore i cierpiące zwierzęta się dobija i uważa się to za odruch humanizmu – dlaczego w przypadku ludzi za humanitarne uważa się zmuszanie ich do cierpienia?
Jest jeszcze jedna przesłanka, przemawiająca za dopuszczalnością samobójstwa – nasze człowieczeństwo właśnie, ten humanizm, za którym tak gromko krzyczą narody. Tylko człowiek jest bowiem zdolny do pokonania instynktu życia siłą własnego umysłu, tylko on jest zdolny do świadomego spowodowania własnej śmierci. Jest to nasza przewaga nad naturą i światem. Tak więc – powtarzając za Michael’em de Montaigne:
Moje własne prywatne więzienie
Wypełnię cię nowym urokiem
Zatrwożę cię, wywołując najprawdziwsze drżenie
Wyniosę cię, bo właśnie powstał mój bóg
Zaciągnę cię do mojego prywatnego więzienia
Wypełnię cię oddechem zepsucia
Sprowadzę cię do zguby i zapomnienia
Zawinę cię w najsłodsze odzienie
Zatrwożę cię spojrzeniem z otchłań lufy
Zabiorę cię na mój własny cmentarz
Zaciągnę cię w dół – jestem zbyt samotny
Wyniosę cie, bo jesteś moim jedynym skarbem
Zatrwożę cię dla własnej przyjemności
Nic nie może nas rozdzielić
Nie uratujesz mnie przed miłością, która mnie rani
Nie ocalisz mnie przed życiem, które mnie zabija
Moje autorskie tłumaczenie My own private prison (OOMPH! Plastic)
Wiosna
Jest mi dobrze, czuję się, jakbym frunęła przez jasny, rześki poranek, świdrujący śpiewem ptaków. Napawam się budzącą się wiosną, chłonę ją… Zapomniałam już właściwie, jakie to uczucie – szczęście. Prawdę mówiąc, przekonana byłam, że nie jestem już do niego zdolna – a jednak. Coraz wyraźniej dostrzegam, że prawdziwą radość mogą dać proste, nieskomplikowane rzeczy – jak najbardziej oddzielone od tego, co materialne. A co za tym idzie – od całego naszego życia, niestety.
Drogę od stacji metra na wydział pokonuję piechotą, mijając po drodze świat mojego dzieciństwa. Jest tak pięknie, mimo że widzę kłębiące się już na horyzoncie ciemne chmury – staram się ich nie zauważać. I tak nadpłyną, nie zatrzymam ich.
Światło… Zamykam oczy i wystawiam ku niemu twarz, grzeję ręce. Uśmiecham się po raz pierwszy od niezmierzonego czasu do samego rdzenia serca prawdziwie. Jestem pełna wiary i nadziei; na nic konkretnego. Boje się, bo wiem, że im wyżej się wzleci, tym dłuższy, szybszy – a w końcu tym bardziej bolesny upadek. Ale nie umiem się powstrzymać. Jest wiosna przecież, czas odrodzenia. Więc dobrze. Niech mi się dusza trochę rozrusza, niech się przeciągnie. Maska, której nie mogłam zedrzeć pazurami, sama odpada pod dotykiem światła, oddycham chwilę twarzą. Więc jednak można, można… Tylko jedno zastrzeżenie pozostaje – trzeba wyjść poza ten świat, poza codzienność.
Psycholodzy amatorzy
Nie mam już siły tłumaczyć ludziom, kim jestem, co czuję, co myślę. Ludzie nie chcą słuchać, chcą wydawać opinie, zmieniając wszystko podług swojej woli. Słuchanie, to bierne słuchanie, które w przypadkach ostrej depresji pomaga najbardziej, wydaje im się – nie wiem jak to precyzyjnie określić – poniżej ich możliwości? godności? W najlepszym wypadku porównują: “Ach, co ty się marzesz, przecież nie masz jeszcze tak źle, jak ja…”. Wysłuchać, zrozumieć – absolutnie nie chcą. Cholera niech weźmie tych wszystkich domorosłych psychologów, kierujących się przede wszystkim potrzebą gloryfikacji własnego ego. Życie jest i było wystarczająco ciężkie bez was, jesteście na tyle mili i uprzejmi i na tyle zachowujecie pozory bezinteresowności, że przyzwoitość nie pozwala powiedzieć wam – “Od*******cie się”.
Przepaść
Stoję nad samą krawędzią przepaści, jeszcze jeden krok a przestrzeń połknie mnie i stłamsi… Jeszcze jeden krok, niedostrzegalne poruszenie, mniej niż wyciągnięcie ręki… Runę w dół, by roztrzaskać się o skalne krawędzie ukryte przed wzrokiem we mgle… A może? Może gwałtowna siła północnego wiatru porwie mnie ku chmurom? Chwyci w objęcia i wyniesie wysoko ponad niegościnną ziemię? Ale ja jestem tylko człowiekiem, nie mam skrzydeł, nie latam… Ta ziemia, od której tak czy inaczej zapragnę się uwolnić, upomni się o moje ciało i przyciągnie mnie z porywczą zazdrością ku sobie. Gdy namiętność wiatru osłabnie, runę w dół i czaszkę roztrzaskam o skały.
A może jednak – zostać Ikarem? Dotknąć słońca i, płonąć, zginąć? Może to jednak jest najpiękniejszym, na co dano mi nadzieję? Czy może – podążać wzdłuż przepaści dalej, aż ciało ze starości osłabnie i, upadając, samo w otchłań runie?
Ta granica jest tak eteryczna, tak niedostrzegalna… Prędzej czy później nie zauważę nawet, jak ją przekroczę.