Czy zjeść cały chleb rano?
Kromkę za kromką – z dżemem
By życie sobie osłodzić?
Czy raczej – cały dzień po trochu
By głodu nie zaznać przypadkiem?
Czy może lepiej – wieczorem
Wieczorem tylko – w całości
Gdy dzień głodem nas wprawi
W pragnienie czystego chleba?
Apel do zdrowych (?) na umyśle
Wy – ludzie, którzy uważacie się za zdrowych na umyśle, za racjonalnych i widzących świat we właściwym kolorycie, czy aby sąd Wasz nie jest zbyt pochopny? Bo czy nie twierdzicie, że wariat widzi świat niezgodny z jego prawdziwym obrazem, podczas gdy to zdrowy wydaje o nim słuszną opinię? A spójrzcie na siebie krytycznie – choć raz!!! Okiem naukowca i badacza, których przecież uważacie za autorytety.
Gdy badano Was i tych, których zwiecie „chorymi – na depresję”, okazaliście się – nad wyraz nieracjonalnie – przekonani o sile własnego sprawstwa twierdząc, że zależy od Was więcej, niż zależało w rzeczywistości. Wykazaliście się również silnie przerośniętym ego, przypisując sobie nieistniejące – oraz wyolbrzymiając własne – zalety i cechy. Gdzie tu racjonalne patrzenie na świat, w którym upatrujecie wyznacznika zdrowia psychicznego? A może to Wy jesteście chorzy – na euforie, podczas gdy tak zwana depresja jest wynikiem zgodnego z rzeczywistością postrzegania świata, a nie jego powodem. Bo czy łatwo jest żyć ze świadomością, jak mało w rzeczywistości znaczymy i jak niewiele od nas zależy? A zdając sobie z tego sprawę, czy można wciąż się śmiać? Bo czy nazwalibyście zdrowym tego, który – wystawion na tortury – wybucha szczerym śmiechem?
List do Nieobecnych – Tych, Którzy Odeszli
Przeszłość powraca – zatacza swoje błędne koło i staje przed nami z miną niewiniątka, szczerząc zęby i ciskając nam pod nogi wspomnienia.
Ta rozmowa – czy tak wyglądała? Czy takie były Twoje słowa?
Ja: Dlaczego nigdy nie jesteś przy mnie? Dlaczego zawsze jesteś daleko, skoro Ciebie tak kocham?
On: Nie kochasz mnie za to, że jestem przy Tobie, tylko właśnie za to, że mnie przy Tobie nie ma. Nie kochasz mojego spojrzenia, zapachu, dotyku – tylko ich wspomnienia i wyobrażenia. Pragniesz mnie tak samo, jak pragniesz gwiazd zna niebie – nie dlatego, że są piękne, ale dlatego, że nieosiągalne. Ich światło przestałoby cieszyć Twoje oczy natychmiast, gdyby spoczęły w Twoich dłoniach. Kochasz mnie dlatego, że każde wymienione spojrzenie jest kuszeniem losu, każdy pocałunek – bluźnierstwem.
Kochasz mnie za tą niemożliwość, którą sobą reprezentuję, za świat zmyśleń, w który z konieczności uciekasz, za bajkę, za romantyczną legendę. Za to wszystko, co sama robisz, bym ja Cię kochał. Za każdą chwilę oczekiwania i niepewności. Nie kochasz żywego człowieka, tylko zlepek swoich marzeń i oczekiwań
Jak dużo czasu minęło od tamtego dnia… Ponad cztery lata… Dopiero dzisiaj mogę przyznać Ci rację, dopiero dzisiaj jestem do tego gotowa.
Aż cztery lata musiały minąć, bym pojęła, że wszystko to, co zrobiłeś, zrobiłeś, by ochronić mnie i moje marzenia. Nie potrafiłam Ci wybaczyć, zarzucałam, że mnie krzywdzisz… A przecież to ja najbardziej Ciebie krzywdziłam.
Dzisiaj Święto Zmarłych – Samhain. Jak zwykle piszę list do Tych, Którzy Odeszli. Tym razem do Ciebie. Czy jesteś martwy dla świata? Nie wiem. Ale jesteś martwy dla mnie, dla moich myśli. Dziękuję za to wszystko, czego mnie nauczyłeś, za to, że otworzyłeś mi oczy. Za to, że wolałeś, bym Cię znienawidziła, niż bym sama cierpiała na skutek pochopnie podjętych decyzji i głupich, szczeniackich wyborów. Za to, że pokazałeś mi, jakim skończonym egoistą jest człowiek. Za to, że nie byłeś egoistą, choć wziąłeś [prawie] wszystko dla siebie – ze sobą.
Samhain – the time of death & the dead…
You will die someday. Alone. Forgotten, forgetting about the happy days of a child. Memories shattered, broken, abandoned. World falling down faster than a ray of light. Nothing left to believe in. Nothing left to hold on to. Nothing left to aim on. Realizing that you were dying from the day you were born. Tears sinking into barreled soil that once was fertile and green. Guarding Angel lying drunk and depressed by your side – if he even exists, cause you doubt. In everything. Was the life worth all the suffering? You doubt in everything, you believe in nothing – and know nothing, except that it wasn’t. but you still desperately want to live.
Antropocentryzm wrodzony
Ludzie mają wrodzone antropocentryczne widzenie świata – mało tego, autoantropocentryczny. To dlatego tak trudno nam zrozumieć drugiego człowieka – skoro wszystkich postrzegamy przez pryzmat swojej osoby. Wydaje nam się, że kiedy my mamy czas i ochotę, tak samo myślą i inni.
Ludzie wciąż mają do mnie pretensje – że za mało czasu im poświęcam, że nie dbam, olewam… Dlaczego nie pomyślą choć raz, że może to oni mają go za dużo? Czynności, z których im łatwo przychodzi zrezygnować, ja traktuję poważnie, a oprócz nich muszę jeszcze znaleźć chwilę dla siebie – by nie zwariować bez mojej codziennej dawki samotności. A że za dużo czasu na nią poświęcam? Widocznie samej jest mi lepiej niż z kimś.
Bliźniak – Twins in Rapture
Nie nadaję się do współżycia z ludźmi, nie nadaję się do życia w społeczeństwie, w grupie… Nawet najmniejszej. Wiem, że to nie zaleta – tylko wada. Poważna wada. Wiem. Samotność to pożywka myśli, ale i ona – i te myśli – zabijają. Człowiek potrzebuje ludzi, narażając się im krzywdzi najbardziej siebie.
Jak długo można żyć, modląc się do żyletek? Jak długo można śnić o samych tylko cmentarzach – dopóki coś nie pęknie? Jak długo można denerwować ludzi i doprowadzać ich na skraj wytrzymałości, krzywdzić ich, żywiąc egoistyczną nadzieję, że – wściekli – skręcą mi kark? Uśmiechać się fałszywie, grać słodkie, małe kociątko – byleby tylko nie męczyli czysto grzecznościowymi pytaniami w stylu „Co ci jest?” lub „Jak się czujesz?” – na które tak naprawdę nie chcą znać odpowiedzi – lub by jej nie zrozumieli? Jak długo można połykać łzy… Jak długo… można…
Cholera, jest mi coraz gorzej. Za każdym razem staczam się niżej. Staram się to jakoś przezwyciężyć, ale każda radość – nawet niezwykle realistycznie odczuwana – trąci fałszem. Patrzę się w lustro i widzę nas dwie, każda chce czego innego – ale pędzą wspólnym torem i obie się rozbiją.
Idąc w deszczu
Chodzę mokrymi od deszczu ulicami, patrzę na zrzucające złote liście drzewa. Po cichu recytuję “Deszcz jesienny” Staffa. Nie myślę, piękno śmierci zapiera myśl – w sercu.
Widzę, jak ludzi naokoło ogarnia depresja. Jesień to sezon samobójców – i dobrze. Będzie luźniej na ulicach. Byleby tylko ich szkaradne, bezduszne groby nie kalały swoją brzydotą moich Powązek. Dlaczego moich? Są tak samo moje, jak każdego zmarłego. Mogłabym tam spędzić wieczność, wpatrując się w kamień.
Skręca mnie, gdy myślę o życiu. Ja się do tego cyrku nie nadaję. Umrzeć, umrzeć… Nie chcę dłużej żyć, dość się napatrzyłam. Dlaczego ludzie wokół samobójstwa robią takie wielkie halo? Przez nich czuję się winna nawet, gdy o tym myślę. A przecież – luźniej by im było na ulicy…
Jestem monotematyczna. Może trochę nudna. Trochę znudzona, trochę przerażona. Dwie paczki żyletek czekają na półce, skalpel noszę w portfelu.
Pada.
Moja wiara w lepsze jutro.
Pada.
Sama się zdziwiłam, że jeszcze nie upadła.
Studiując
Pierwsze tygodnie Roku Akademickiego. Pierwsze zajęcia, początek nowego – studenckiego – etapu w moim życiu. I – jak zawsze zresztą w momentach wielkiej wagi – przerażająca prozaiczność przełomowej chwili.
Tak więc jestem teraz studentką. Studentką filozofii. Czy to ma jakieś znaczenie? Czy ja się jakoś zmieniłam? Czy jest mi lepiej? Nie. To niezwykłe, jak wszystko – jak cały świat – zmienia się nieustannie, wciąż pozostając taki sam.
Dopiero co zaczęłam naukę, a już nawiedzają mnie pesymistyczne myśli. Na szczęście – nie będąc jeszcze dominującymi – na razie tylko mnie dopingują, ale na jak długo tego paliwa mi starczy?
A tak naprawdę, to po co ja studiuję?
I po co żyję?
Studiuję chyba po to, by spróbować udzielić odpowiedź na drugie pytanie. Nawet pomimo to, iż wiem, że to niemożliwe.
***
Dzisiaj mama zapytała się mnie, czy dobrze się czuję. Jasne, k***a, doskonale – przygniatana beznadzieją świata, ciągle napiętnowana przez lęk jakiś – chociażby, że zawiodę tą całą rodzinkę, która z uporem maniaka stawia mnie na piedestale; kopana po nerkach i głowie przez życiowych przechodniów i innych “życzliwych”… Walę głową o mur i nie wiem, czy bardziej cierpię przez ból, jaki nawzajem sobie ze ścianą zadaję (tzn. ściana zadaje go mi, bo jest zimna i nie do przebicia, a ja sobie – bo w nią walę), czy przez wszechobecne zimno – dla mego serca będące zerem absolutnym, temperaturą Nieistnienia.
Zacisnęłam pięści, wyszczerzyłam zęby
“Jasne”
Dłonie, na których paznokcie rzeźbiły krwawe ślady, schowałam za plecami. Jak łatwo ludzie dają się nabrać, że świat jest taki, jaki chcą, żeby był…
Dylemat
Co jest gorsze? Co jest większym złem?
Wbicie sztyletu w ciało dziecka i przepołowienie go tak, jakby to był arbuz
czy
przepołowienie arbuza sztyletem tak, jakby to było dziecko?