Czy cierpieć i myśleć? – oto jest pytanie

I co jest gorsze – myśleć czy nie myśleć? Ale jak można być człowiekiem i nie myśleć? Nie pojmuję tego. Przez myślenie cierpię, ale inaczej bym nie mogła.

Czuję się jakby ktoś mnie krzyżował, jakby ktoś mnie torturował. Ale to nie ktoś, to coś czego nie jestem w stanie pokonać – to Świat, to Życie. Nie potrafię zrozumieć dlaczego, bo na to pytanie nie ma chyba odpowiedzi – no, może gdyby szukać w chrześcijańskiej lub judaistycznej idei cierpienia niezawinionego, ale ja nie wierzę w Boga w ten sposób, by mogło to cokolwiek wyjaśnić. Tak więc żyję sobie i cierpię. Na cierpienie to nie potrafię znaleźć odpowiedzi, nie uważam również by reszta życia była na tyle miła i zabawna, by „opłacało się” cierpieć. I wciąż żyję roztrząsając swoje wątpliwości. I wciąż cierpię. Chyba najgorsze jest to, że nic się tak naprawdę nie zmienia. A już na pewno nie na lepsze.

Spotkanie

Przyszło mi dzisiaj rozmawiać ze znajomym z dawnych lat. Staliśmy naprzeciwko siebie, on – nadęty, silny wypchanym portfelem i pustą makówką; ja – mała, słaba, na własność mająca tylko poronione, bolesne myśli.
I wtedy przyszło mi do głowy, że już wiem, kto cokolwiek osiągnie w tym życiu. Bo przecież durniom jest lepiej, łatwiej: chamstwo i głupota toruje w życiu drogę całkiem nieźle, dba o właściciela (że nie powiem – żywiciela), znieczula na otaczającą ludzi beznadzieję… I po raz kolejny zaczęłam się zastanawiać po co mi ten umysł – z którego przecież zawsze byłam taka dumna, o który chcę dbać i który chcę kształtować – skoro on nie tylko wpędza mnie do grobu, ale na dodatek przedtem zamierza wrzucić do rynsztoka.

Nie wiem czy warto wciąż wierzyć w jakieś wyższe wartości i walczyć o nie. Nie mam już siły, kończy się motywacja. W jakim ja świecie żyję, skoro na moje stwierdzenie “Idę na filozofię” nieodmiennie słyszę “Głupia, idiotka, gdzie ty masz rozum”?

Odpowiedź

Na początku chciałam tylko skomentować wypowiedź Tearose, jednak w pewnym momencie stwierdziłam że powinnam uczynić z tego osobną notkę.

Tearose, do: Devilbunny
Moze to banalne co powiem… Ale przykre byłoby, gdyby odeszła bez pożegnania… Bez ostrzeżenia; nie czekajcie już na mnie. Możecie o mnie zapomnieć

A co do śmierci – snię o niej. Marzę o niej namiętnie od 10 lat, ale jestem tchórzem. I choć nawet znam sam proces, samo uczucie aż za dobrze, nadal zostanie ta niepewność – a co dalej, co tam jest… Odwieczne pytanie…Odwieczne wątpliwości

Największą klęską okazałyby się ponowne narodziny jako człowiek. Wyobraź to sobie – uświadomienie sobie i przerażenie, które giną w kilka sekund póxniej, bo stajesz się nową świadomością/istnieniem. Koszmar

Charakterystyczna dla życia jest niepewność – niewiele można o nim powiedzieć oprócz tego, że zaczęło się, trwa nieprzerwanie do tej chwili i że kiedyś się skończy. Nie wiem czy przed śmiercią będę miała czas na KOLEJNE pożegnanie. Przecież żegnam się z Wami przez cały czas – to wszystko co piszę to nie tylko moje myśli, to także swoiste „Do widzenia”…

Dla mnie koszmarem byłoby nawet istnienie umysłu w formie niewiele różniącej się od obecnej – bo to wciąż byłoby bycie człowiekiem, wyniesienie w jakiś inny wymiar tych samych lęków, pytań, strachów które męczą mnie teraz, które skłaniają mnie do unicestwienia SIEBIE – czyli wszystkiego, co kiedykolwiek miałam. Czyli – byłaby to totalna porażka.

Nie wiem, czy życzyć Ci odwagi. Żyjąc ma się więc możliwość coś zmienić, chociaż na tym świecie – to tylko teoretyczne dywagacje. Jestem człowiekiem, jestem wciąż przesiąknięta moralnością wpojoną mi przez społeczeństwo – więc z jednej strony nie chciałabym, by ktokolwiek odbierał sobie życie. Ale z drugiej – przecież rozumiem, że to nie ma sensu. Dlatego nie potępiam niczyjej decyzji. Życie należy do człowieka, jest jego własnością – a nie własnością społeczeństwa, które potępia samobójców na równi z kryminalistami – jakby Ci coś mu ukradli, bezprawnie go pozbawili. Gdy przyjdzie nam odczuwać ból po stracie bliskiej osoby, powinniśmy mieć świadomość że jej śmierć uchroniła ją tym samym od dalszego odczuwania bólu świata – więc jeżeli naprawdę nam na niej zależało i chcieliśmy dla niej jak najlepiej, nie powinniśmy się buntować przeciw śmierci.

Dziewka twoja dobry los, możesz wierzyć, wzięła
i właśnie w swoich rzeczach sobie tak poczęła,
jak gdy kto, na morze nowo się spuściwszy
a tam niebezpieczeństwo wielkie obaczywszy,
woli nazad do brzegu. Drudzy, co podali
żagle wiatrom, na ślepe skały powpadali;
ten mrozem zwyciężony, ten od głodu zginął
rzadki, co by do brzegu na desce przy płynął.
Śmierci zniknąć nie mogła, by też dobrze była
(…)
To, co miało być potym, uprzedzić wolała;
tymże mniej tego świata niewczasów doznała.

„Tren XIX – albo sen”
Jan Kochanowski

Istnienie

Jeszcze rano było mi tak dobrze, jeszcze wszystko było w porządku, a teraz coś we mnie pękło – jakby wrzód pełen ropy – i zalało mi serce. Bogowie, nie mogę. Mam już dość wszystkiego – i tego świata, i samej siebie. Te huśtawki nastrojów bardziej mnie wykańczają niż ciągłe cierpienie. Jestem zmęczona sobą i tymi myślami. W ogóle – wszystkim jestem zmęczona, ten świat jest ponad moja wytrzymałość. A jednak wciąż mnie tu coś trzyma i nie zawsze jestem przekonana czy wiem co.

Kim ja właściwie jestem? Czym? Błędem natury, wypadkową tych błędów, kosmicznym śmieciem, słodkim wirusem, zabawką w czyiś znudzonych rękach, próbą, experymentem, marzeniem, snem? Bo jestem. Nawet jeżeli ten świat cały jest nierzeczywisty i wszystko wokół jest kłamstwem, marą – to ja jestem na pewno, mimo że nie potrafię dowieść swojego istnienia w żaden stosowny sposób; mam świadomość swojego bytu, czymkolwiek on jest. Nawet jeżeli to wszystko w rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej, to przecież ja jestem – gdzieś, czymś – jestem, właśnie poprzez posiadanie tej świadomości istnienia – oraz przez myślenie. We wszystkim mogę się mylić, ale w tym nie. Mogę nawet nie istnieć dla innych, ale istnieć w ogóle – na pewno istnieje, nawet jeżeli nie jestem w stanie tego dowieść. Chociaż wcale nie jestem przekonana czy to jest powód do radości. czasami wręcz przeciwnie – ze wszystkich sił chciałoby się w ogóle nie istnieć.

Pozwolenie

Z zeszytu Jurka Wilnera („Zdążyć przed Panem Bogiem” Hanny Krall):
A więc jeszcze raz troszeczkę,
że mi też zawsze ktoś popsuje,
stryczek odetnie.
Wczoraj już czułem śmierć w kościach,
już wieczność miałem kompletnie
w wnętrznościach.
Podają mi łyżeczkę,
łyżeczkę życia.
Nie chcę już, nie chcę tego picia,
pozwólcie, że zwymiotuję.
Wiem, że życie to garnek pełny,
że świat jest dobry i zdrowy,
ale mnie życie w krew nie wchodzi,
mnie tylko uderza do głowy.
Innych żywi, ale mnie szkodzi…

Nie wiem dlaczego ludzie są tacy nierozumni, tak pozbawieni współczucia i zrozumienia… Nie wystarczy już tylko chęć, silna wola… Trzeba dyspensy społeczeństwa by zrobić ze swoim to, co się pragnie. Skoro mnie się nikt o zgodę nie pytał czy chcę przyjść na ten świat, dlaczego ja mam zabiegać o czyjeś pozwolenie by zeń zejść?!?

Chaos w młodej głowie – czyli gwałt grupowy na zmoczonej deszczem trawie

Deszcz opętańczo wali o szyby. Nie zamykam okna. Chcę słyszeć każdą kroplę deszczu, chcę z głową na wierzchu świadkować potopu… Który już nigdy nie nadejdzie, bo tak obiecał Bóg. Czasami nawet Bóg składa obietnice nieprzemyślane.

Szare światło płynie przez pokój, wygonione zamętem tysiąca kropel z zewnątrz. Uśmiecham się do przemoczonych ludzi na ulicy, zaskoczonych ulewą tak jak ja życiem. Która z masek które zakładam na co dzień najbardziej przypomina moją twarz? Żadna. Nie mam twarzy, tylko mozaikę bólu i niespełnienia. Wtłoczona w świat zależności, przykuta do ludzi – uzależniona od ich uśmiechów i radości – gram aby ich zaznać. Jakiż to poniżający powód, jaka słaba siła woli, charakteru! Niechże będę przeklęta… Jeżeli kolejne przekleństwo coś zmieni.

Filozofowanie to najbardziej bolesny i najskuteczniej przedłużający agonię sposób samobójstwa. Filozofowanie jest jak uczenie się śmierci. Myśl. – Cała godność człowieka jest w myśli. Ale co jest ta myśl? Jakaż ona głupia! (Błażej Pascal)

Chwila – I jednym śladem po deszczu są krople na szybach, przykucnięte cichutko jak osierocone dzieci. i grzmoty. Piękny odgłos nieba i zjawisk, których nie obejmiemy umysłem.

Dlaczego ludzie mają tyle wad? Dlaczego w obliczu tych wszystkich ułomności zachowują się tak, jakby byli ich pozbawieni, jakby byli idealni?

Czuję się bezsilna, zawieszona w próżni umysłu, grupowo zgwałcona przez myśl, intelekt i pragnienie. Słońce na czerwonych makach ożywia barwy i wzrok mój spływa krwią.
Słońce??? Skąd słońce?!? Moja dusza ma swoje własne światło i swoje własne, od słońca niezależne, ciemności…

Tęsknota

Nie wiem o czym mam pisać – przed chwilą wiedziałam, ale jak tylko siadłam nad klawiaturą zapomniałam. Zresztą – wszystko jedno co piszę, mogę pisać cokolwiek bo to i tak nie ma większego znaczenia.

Mój magiczny, ciemny, depresyjny świat wraca – nareszcie. Kocham to cierpienie, pragnę go… Z moim bólem nigdy nie jestem samotna; sama – owszem, ale nigdy samotna. I mam wtedy wszystko – cały mój malutki, cmentarny świat. Gdzie nie ma nikogo. Żywego. Nawet mnie.

Nie czuję się człowiekiem – bogowie, jak ja nie chcę być człowiekiem.

Nie czuję się jeszcze dorosła – wręcz nie chcę być dorosła. Dorosłość wiąże się z obowiązkami wobec świata – wobec którego nie czuję się zobowiązana. Przypomniałam sobie moją samotną wizytę na cmentarzu augsburskim – było ciepło, słonecznie i pusto. Było pięknie. Tęsknię za martwym, pustym pięknem. Tylko żywy może tak pragnąć śmierci.

Wieczorny pociąg

Pociąg, którym wybrałam się w swoją życiową podróż, zdecydowanie za szybko przed siebie mknie… Słońce świeci prosto w twarz, gra cieniami przez brudną szybę przyziemnych myśli i trosk. Świat pojawia się za oknem na chwilę zbyt krótką aby móc docenić jego piękno i wielkość. A wszystko, co mi w życiu było cennym, zostawiłam na peronie który oddala się teraz z każdą sekundą. Zostawiłam bez gestu, bez słowa… To, co było, nigdy już nie powróci. Każdy musi coś za sobą zostawić, porzucić – wspomnienia na żer. Serce na pastwę smutku? Nie chcę tak żyć, naprawdę nie chcę.

Moja miłość już nie dla mnie. Zgubiłam ją na drodze życia, zgubiłam pośród kłamstw i klątw. Zgubiłam miłość mojego życia, pozwoliłam jej odejść. Tych chwil nikt mi nie zwróci. Teraz, gdy pozwalam popołudniowemu słońcu wypalać me oczy, wiem, że kochałam miłością pierwszą i jedyną, że kochałam bez pamięci. Ale zdławiliśmy tą miłość.

Wchodzę w życie z ociąganiem typowym dla tych, którzy myślą. Ale wchodzę, niechaj po wieki będzie przeklęta ta chwila! Zestarzeję się, obrosnę tłuszczem i moralnością, oczy zgubią blask i myśli i będę człowiekiem. Świat z każdą chwilą przyśpiesza. Ojcze, daj mi siłę. Daj mi pamięć bo nie mogę zapomnieć. Dziś wiem, że nie kocha mnie nikt i że nikt mnie już nigdy nie pokocha, tak samo jak ja nie pokocham już nikogo. Dni miłości się w moim życiu skończyły. Och, żeby mnie tak zgniótł ten świat którego misterną grozę podziwiam przez zakurzone okno! Żeby mnie zmiażdżył – nie zgiął – wysączając ostatnią myśl z zatrutego refleksją umysłu… Mogłabym już nie żyć, mogłabym już nie myśleć, nie doświadczać, nie łykać bólu wraz z chwilami z których przecież żaden pożytek, które gubię jak perły w błocie, w chaosie, w cierpieniu, pomiędzy łzami… Wszyscy, wszyscy się cieszą – a może tylko śmieją? Wieko trumny zamyka się nade mną, żywcem mnie w grobie grzebie człowieczeństwo. Padam przygnieciona grzechem, nie wiem-li tylko czy swoim. Towarzyszy mi chór aniołów przeklętym krzykiem Córka człowieka! To brzmi jak przekleństwo, jak wyrok, jak skaza. Czemu, czemu mnie w tym ciele zamknięto? Ja wśród gwiazd plątać wiatr powinnam, pląsać na klejnotach pajęczyny w mglisty poranek! A jestem tylko przeklętym człowiekiem.

Myślałam, że można się wyrodzić, że można coś zmienić. Zapada zmrok. Już tak nie myślę. Układam się miękko na trawie i czekam. Na co? Na zbawienie, którego nie ma? Na Sąd, który nigdy nie nastąpi? Żeby chociaż piekło zesłało na mnie swoje czerwone płomienie! Gdzie się podział ten Anioł Stróż, z którym po dziecinnemu naiwnie mówiłam paciorki? Gdzie dziś jest Bóg, w którego wierzyłam? Nie znajduję go nigdzie, nawet wśród kwiatów, do których modlą się piękne, jednodniowe motyle.

Wieczorne powietrze wzbudza na skórze dreszcz. Zimno mi. To gwiazdy tak mrożą. Te same, które tak grzeją serca kochanków. I gdzie tu sprawiedliwość?

Siedzę dziś sama, młodością brzemienna
która w czas bezpowrotnie ucieka
a droga przede mną taka daleka…
i trudem wielka, i wielce kamienna…

Ogrodu mojego przejadłam owoce
na uczcie, gdzie gości Rozpusta witała,
dziś sama tylko z Brakiem pozostałam
co sączy podstępnie ostatnie me moce.

Na świat wypłynę okrętem przeklętym
a żaglem mu będzie wieczna Tęsknota;
kompas mi dali ze szczerego złota
które jest przecie przewodnikiem błędnym.

Matura – Życie – Czas

Matura zbliża się do mnie przeraźliwie szybkimi krokami. Jakże niedawno były to całe cztery lata liceum, chwilę później – chwilę wypełnioną tonami przeżyć człowieczych – został tylko rok. Miesiąc. Osiem dni. Tydzień. I tak dalej. Patrzę w lustro i widzę swoją twarz – jest taka sama jak rok temu, gdy miałam lat osiemnaście – to samo pytanie o przyszłość w pozornie kluczowym momencie. Tylko śladów obaw w oczach trochę więcej. Boję się – ale ja się zawsze boję. Tym razem to co innego. Wiem że nic się nie zmieni, już tyle razy przerabiałam “przekraczanie progu Czegoś Nowego“. Ale to takie niezwykłe – jestem Maturzystką. Tyle razy patrzyłam na maturzystów w ciągu poprzednich lat, dziś też jestem obdarzona epitetem który nic nie znaczy. A jednak coś zmienia.

Spojrzałam w lustro jeszcze raz. Twarz ta sama, ale jakby z wyrytym słowem “Matura” na czole. To jest właśnie chwila. Nie wiem jak to opisać. Ale to pewien fragment mojego życia, coś co już nigdy się nie powtórzy tak samo jak kilka dni obaw przed przekroczeniem progu dorosłości – pieprzonych osiemnastu lat. To fragment mojego życia który znika za zakrętem. To zlepek obaw, wściekłości na książki, zniechęcenia – a chwilę później strachu, że te kilka chwil mogłam przecież poświęcić na przewertowanie o jednej kartki w zeszycie więcej.

Today is the first day of the end of your life Ktoś kiedyś stwierdził, że chodzi o dzień jutrzejszy – otóż nie. Dzisiaj. Teraz. To jest koniec. Całe życie to jeden wielki koniec, odchodzenie w nicość, w niepamięć. Ta chwila – właśnie ta teraz – jest całym życiem które mam na własność. Oprócz tego kilka szarych wspomnień, wytartych od ciągłego wertowania wyidealizowanych słonecznych dni dzieciństwa. “Świat jako wola i przedstawienie”. Hahaha!!! Czy wiecie czyje to dzieło? Zresztą imiona są nieważne, twórcy są nieważni, kultura coraz bardziej otwarcie sankcjonuje awans bezimienności.

Uznaję potęgę myślenia i umysłu. Kocham wiedzę. Kocham wiedzieć. Oczywiście kocham wiedzieć bardzo wybiórczo, tylko to co mieści się w kręgu moich zainteresowań. Ale dziś – dziś patrzę na te wszystkie podręczniki i na siebie i zaczynam mieć wątpliwości czy to jest coś warte. Bo któż to doceni, kiedy skoro nawet ja sama nie widzę w tym żadnego sensu? A gdybym była głupia, gdybym była pozbawioną krztyny inteligencji lalką barbie z pierwszej lepszej dyskoteki, gdybym nie czytała tych wszystkich… rzeczy… Gdybym nie myślała, nie postrzegałabym świata w ten sposób. Nie pytałabym czy życie ma sens i nie starała się dowodzić wciąż (a czego tu swoją drogą dowodzić?) że nie ma.

Starcze! (…)
Ty mnie zabiłeś! – Ty mnie nauczyłeś czytać!
W pieknych księgach i pieknym przyrodzeniu czytać!
Ty dla mnie ziemię piekłem zrobiłeś
i rajem!

Mam serce. Mam umysł. To tak, jakbym gołą ręką wyjmowała węgle z ogniska. Myślę, widzę i przez to sama skazuję się na cierpienie. Nienawidzę tego świata. Miotam się jak ryba wyciągnięta z wody zamiast spokojnie ułożyć się na piasku i poczekać, aż usmażą mnie promienie słońca. A może ryby miotają się na wyżynach umysłu nie po to, by wrócić do wolno płynącej wody świata, a po to, by znaleźć kamień na którym rozkwaszą sobie łeb?

Droga donikąd

Idę naprzód i nie wiem gdzie dojdę
brukiem straconych stuleci
a iść muszę – niestety! – iść muszę
bo ziemia spod stóp mi uleci

Idę na przód i nie wiem gdzie dojdę
wzdłuż drogi przeklęte jarmarki
gdzie człowiek i demon i zwierzę
rad kupczy duszą wraz z ciałem

Idę naprzód i nie wiem gdzie dojdę
i nie wiem czy dojść gdzieś wciąż pragnę
tą drogą co w pustkę przestrzeni
wstawiła zbłąkana myśl ludzka