Spóźnione życie

Jestem na tym świecie idealnie nie w porę na wszystko. Jestem zawsze nie w porę, w złym momencie każdej historii i każdego wątku. Każda wzniosła myśl już była, każdy mój ból przeżył już ktoś inny i przez to życie moje nie tylko mi wydaje się wtórne, ale moja historia całemu światu spowszedniała. Świat nie jest już piękny, świat się kończy i broczy śmierdzącą posoką. Nie jestem w stanie stworzyć nic nowego. Jedyny pozytywny element w tym cholernym “życiu-nie-w-porę” to to, że mnie ta beznadzieja niczym nie zaskakuje. Boli – owszem, ale nie zaskakuje.

Pragnę zawsze czegoś czego nie dostanę, bo jestem “nie-w-porę”. Zazwyczaj za późno, czasami tylko za wcześnie – i jedynie ta sytuacja ma w sobie wątły blask żebraczej nadziei, bo czas biegnie uparcie liniowo do przodu i tak jak nie mogę go cofnąć by umiejscowić się w odpowiednim momencie, tak mogę przecież poczekać i mieć nadzieję, że jeżeli istnieje coś takiego jak “moja kolej”, to nadejdzie póki będę z niej jeszcze mogła skorzystać.

Czy za to okropne spóźnienie winić mam moja mamę, moich rodziców, moich przodków – że tak długo zwlekali? Nie, nie… Ja po prostu dorosłam z archaiczną duszą. Wyznaję ideały przeszłości, tęsknię za tym za czym tęsknić już nie przystoi bądź – co gorsza – tęsknić wręcz nie wolno. Jestem reliktem epoki “uduchowionych”. Widzącym, który przeklina swoje zdrowe oczy żyjąc w odstręczającym wizualnie społeczeństwie ślepców. Bo tęcza co drugi deszczyk nie zrekompensuje świadomości ohydy tego świata.

Spóźniłam się… Strasznie się spóźniłam, Moje Kochanie…

Niech przepadną ci, którzy uwagi nasze wypowiedzieli już przed nami.
Aelius Donatus

Wojna

Kiedyś to się skończy – pomyślał Stuckler. Arkadia nie trwa wiecznie. (…) Wszystko tutaj jest falsyfikatem, nawet piękno, które stworzyli, jest fałszywe. (…) Ta straszna wojna kiedyś się skończy, nastąpi powrót do banalności. Lecz jeśli przegramy wojnę, pomyślał, nie będzie dla nas miejsca pod słońcem. (…) Ogłoszą, że byliśmy zbrodniarzami, wyrzutkami rodzaju ludzkiego. Prowadzimy tę wojnę w sposób okrutny, ale wszystkie wojny są jednakowo okrutne. Przypiszą nam największą hańbę od początku świata, jak gdyby to wszystko działo się po raz pierwszy w historii ludzkości. A przecież nie czynimy nic, czego inni nie uczyniliby już przed nami. Zabijamy wrogów naszego narodu aby odnieść zwycięstwo. Zabijamy w wielkiej skali ponieważ świat poszedł naprzód i wszystko odbywa się teraz w wielkiej skali. To śmieszne i żałosne, ale jeśli przegramy wojnę, zwycięzcy ogłoszą, że dokonaliśmy masowego mordu, zupełnie jakby mord bardziej umiarkowany był usprawiedliwiony. Na tym polega ta ich moralność, w imieniu której prowadzą wojnę. jeśli przegramy, sporządzą bilans ofiar i dojdą do wniosku, że byliśmy zbrodniarzami bez sumienia. Kazałem zabić nie więcej jak stu Żydów. Gdybym kazał zabić tylko dziesięciu, czy byłbym bardziej moralny i godny zbawienia? To nonsens, ale przecież tak właśnie powiedzą, jeżeli wygrają tę wojnę. Będą liczyć zmarłych i nie przyjdzie im do głowy, że zabijałem, aby zwyciężyć. Gdybym zabijał niewielu, oszczędzał wrogów, byłbym zdrajcą własnej sprawy, bo miłosierdzie na wojnie jest działaniem na korzyść przeciwnika, pomniejszaniem własnych szans. Tak było zawsze. Żydzi? Polacy? Rosjanie? Każdy oszczędzony Żyd czy Polak może sprawić, że zginie na tej wojnie Niemiec, człowiek mojej rasy i krwi. Ale jeśli wygrają, uczynią mi zarzut, że byłem bezlitosny, zapomną o tym, że tak było zawsze, zapomną również o swoim własnym okrucieństwie i braku litości. Nie wymyśliłem tej wojny, Adolf Hitler też jej nie wymyślił. To sam Bóg uczynił ludzi wojownikami. Tak było zawsze.

“Początek”, rozdział XIX
Andrzej Szczypiorski

Mała Apokalipsa

Smutek, tylko smutek. Skamieniały, zardzewiały, wiekiem przygięty do ziemi. Cień drzew, cień myśli i zimne, marmurem zaszłe spojrzenia dookoła. Chłód, chłód od ziemi, od serca i z grobów – i nawet z latami gnijących liści. Mysli też gniją warstwami opadłymi na uświęconą ziemię. Ciężkie, z kryształu wycięte niebo kruszy granit, obala krzyże i świętości stuleci. Umysł, duszony kamieniem, obala sam siebie i sączy łzy jak przeklęte wino strachu. Sen pręży swe ciało ponętnie, pełznie po szczątkach, wspomnieniach i śladach dni. A oczy pozostają otwarte, zwierciadłem wabią zło i brud świata.

Szczęście minęło,
Nadzieja zgasła
Ten jeden pozostał grób.

Motyl z wyrwanymi skrzydłami

Czasami zastanawiam się, skąd w moim życiu – skąd w życiu ludzkim w ogóle – tyle cierpienia… Bywają dni, gdy czuję się, jakby mnie ktoś krzyżował – chociaż pozornie nic, absolutnie nic się nie stało. Gdy cierpienie bierze źródło ze świata zewnętrznego, z otoczenia – gdy można znaleźć jego źródło – można też ból w jakiś sposób zracjonalizować. A TO? Skąd bierze się TO co czuję? Gdzieś głęboko we mnie, jakaś cząstka mojego jestestwa przeżywa agonię. Która? Czemu? Dlatego, że żyję. W świecie bez nadziei, gdzie uczucia tępi się jak chwasty, gdzie człowiek jest mniej wart niż materia truję się oparami brudnego miasta, oddechami odczłowieczonych świń, byków i belek drewna… Zdycham… Powoli zdycham… Żeby jeszcze ja cała – nie, tylko dusza mi powoli obumiera. Staram się – cały ten przeklęty świat, całe to nieczułe niebo mi świadkiem – staram się ocalić ją w tej nieżyznej glebie, wśród posuchy uczucia…

Dlatego też czuję przez łzy dziwnie perwersyjną przyjemność wynikającą z tego cierpienia. Cierpię – więc żyję. Boję się uśmiechu, bo czy uśmiech przystoi przy łożu śmiertelnym ludzkości? Boję się szczęścia, bo nie wiem jak mając duszę wrażliwą można się cieszyć egzystując na tym śmietniku. Boję się, że radość przytłumi ten ból – który nie pozwala mi zapomnieć, że mam jeszcze duszę. Cierpiącą katusze, stłamszoną, wyżętą i oplutą – ale mam. Jestem sama jak kołek, z duszą do krzyża przybitą w agonii… I nawet gdy złamię, gdy rozwalę mój kokon kamienny, marmurowy sarkofag w którym wśród łez się przez tym światem staram schronić – nadal będę w izolatce, bezładnie tłukąc się między cudzymi ścianami… Bezradna jak motyl z wyrwanymi skrzydłami…

Burza

Za oknem deszcz, chmury – moja pierwsza w tym roku wiosenna burza. Jest pięknie; ta chwila jest strasznie piękna – jedna z tych, gdy czas nie istnieje, nie liczy się… Ale to bardzo gorzkie piękno, pełne bólu, wspomnień, rozmyślań…

Ile razy przyglądałam się burzy zazdroszcząc piorunom tego ich istnienia niesamowitego, urzekającego – i tak krótkiego, że nie zdążyło przesiąknąć bólem? Złapać błyskawicę wzrokiem – ułamek sekundy bardziej niepowtarzalny niż człowiek nosić w umyśle i czekać na następną, następną… Zapatrzeć się w błyskawice, chmury, w deszcz karmiący ziemię i starający się zmyć z niej kalające ją ślady człowieka – zapomnieć się choć na chwilę, choć na chwilę… O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny… Burze wiosenne są inne – na jesieni wiatr niesie woń zgniłych liści, przetrawionej śmierci – teraz kwiatów, śmierć dopiero nadchodzi…

Łapać chwile, zbierać chwile takie jak ta by starczyły na całe życie… Chciałabym znowu być dzieckiem – gdy byłam dzieckiem cały świat jawił mi się jako piękny… Każda chwila, każda chwila… Dzieci nie marnują czasu bo się nie śpieszą, dzieci mają przed sobą nieskończoność z tego prostego powodu, że nie widzą w życiu końca… Dzieci mają piękny, dobry świat bo nie skusiły ich jeszcze pieniądze, bo rzeczy są dla nich narzędziem a nie celem. Dla dzieci nic nie jest prozaiczne, wszystko jest natomiast źródłem zdziwienia, twórczej refleksji… Nigdy, nigdy nie dorastać… Za późno – nie ma, nie ma dla nas powrotu… I tylko takie chwile pomostami wspomnień łączą z dzieciństwem…
Zdławiłam swoje dzieciństwo siłą bo wtedy jawiło mi się jako “mniej atrakcyjne” niż świat dorosłych. Jakże się myliłam… Gdy ja siłą odstawiałam lalki bo “dorosłym nie przystoi” inni szykowali się do zamienienia mnie w swoją zabawkę.

Ten świat – jak ja się go boję… Będąc samotnym człowiek idzie i umiera. Inni interesują się cudzym cierpieniem tylko po to, by porównać je ze swoim i stwierdzić że oni i tak cierpią bardziej. Bo w pierwszej osobie zawsze cierpi się najbardziej.

Od prostactwa do doskonałości

Wielkie totalizmy same uprawiają bandytyzm w majestacie prawa, przy czym – ku zdumieniu indywidualnych zawodowców – niemal z reguły towarzyszy temu procederowi brak alternatywy, a bądź co bądź właśnie alternatywa była kiedyś filozoficznym fundamentem bandytyzmu. Wiktor Suchowiak zawsze pracował w myśl zasady ‘Pieniądze albo życie!’, co dawało jego kontrahentom możliwość wyboru. Totalizmy miały dokonywać rabunku honoru, wolności, mienia, a nawet życia, nie pozostawiając żadnego wyboru ofiarom, ani nawet bandytom.
W czasach, o których mowa, szalał w Europie totalizm młodzieńczy, niezwykle drapieżny i agresywny, który mordował bez litości całe narody, przy okazji grabiąc je w sposób bezprzykładny. Później świat miał się trochę ustatkować, bo nie było już wojny – przynajmniej w Europie – zatem totalizmy uprawiały swój proceder bardziej dyskretnie, rzadko sięgając po życie ludzkie, o wiele częściej zaś po ludzką godność i wolność, nie gardząc oczywiście rabunkiem mienia, zdrowa, a przede wszystkim świadomości, która zawodowych indywidualnych bandytów nigdy nie interesowała bowiem nigdy nie była do spieniężenia. Wiktor Suchowiak miał dożyć czasów kiedy totalizmy pod każdą szerokością geograficzną i pod rozmaitymi hasłami ideowymi, które zresztą odgrywały wyłącznie rolę kostiumu i dekoracji, uprawiały bandytyzm zupełnie jawnie, w biały dzień, przy akompaniamencie orkiestr dętych oraz deklamacji, czasem nie pozbawionych liryzmu. (…)
W gruncie rzeczy pierwszy totalizm, z jakim Wiktor Suchowiak zetknął się z chwilą rozpętania wojny, był w prawdzie najbardziej okrutny, krwawy i drapieżny, ale także najgłupszy i dość prymitywny, bo pozbawiony późniejszych finezji. Lecz tak zwykle bywa z każdym ludzkim dziełem. Zaczynamy od prostactwa, by później osiągnąć rzecz kunsztowną, bliską doskonałości.

“Początek”, rozdział IX
Andrzej Szczypiorski

Sein zum Tod

Podziwiając blogi, natknęłam się na jeden ciekawy i postanowiłam zapisać się do Księgi Gości. Oto wpis:

Kiedyś, kiedyś – całkiem niedawno – myślałam że z tym bólem który mnie rozsadza, zalewa, topi a czasami tylko delikatnie głaszcze po główce – jestem sama. Wiem, zapomniałam że wszystko już kiedyś było i że żyjemy w wielkiej powielarce. Teraz – widzę że świat znowu zachorował. Kiedyś nazywali to chorobą końca wieku, ale wiek się skończył i zaczął następny, a epidemnia się jakoś nie chce skończyć… Sein zum Tod??? TAK. Jestem nosicielem.”

Może zachęci kogoś do odwiedzenia DarknessDeath.

Exhibicjonizm myśli

Nurtuje mnie, skąd we mnie ta niepochamowana skłonność do exhibicjonizmu… Exhibicjonizmu myśli oczywiście. Może dlatego, ze czasami mm wrażenie względności tych właśnie myśli – niby są we mnie, bo czuję je codziennie – a z drugiej strony ich nie ma, bo jedynie moja świadomość może świadczyć o ich istnieniu…? Teraz moje myśli niejako się materializują. I W ten sposób ja rownież zaczynam przejawiać swoje istnienie w inny sposób, kolejny. Szkoda tylko że żadne słowa nie potrafią ująć w karb tego, co dzieje się w mojej “łupinie orzecha”.

Więc zamknęłam kolejną cząstkę siebie na stronie internetowej… Czy ja w ciągu życia gubię kawałki swojego jestestwa czy może się rozmnażam jak wirus i zaśmiecam sobą świat? To niezwykłe – iloma obliczami obdarzony jest człowiek – i ile ich pokazuje. Kim będę pisząc bloga? Albo raczej – jaką się będę jawić w kolejnych notkach? Nie sobą, niestety. To co tu zostanie zapisane – to zawsze będą tylko fragmenty myśli, niezdarna próba zamknięcia siebie w słowach. A sobą – sobą może będę dla siebie. Jeżeli tylko nauczę się na siebie patrzeć bezpośrednio, a nie przez lustra oczu otoczenia.

Hollow

No cóż – więc mam bloga. Jeżeli jednak, szanowny gościu, spodziewasz się tu jakiś wyrazów radości albo afirmacji życia, to lepiej wyjdź od razu. To nostalgiczny, smutny blog. Taki jak ja. A ja – ja sobię w nim piszę bo czasami mam wrażenie że materia martwa lepiej na mnie wpływa i lepiej mnie rozumie niż ludzie.

Tak więc – do zobaczenia.