Jestem na tym świecie idealnie nie w porę na wszystko. Jestem zawsze nie w porę, w złym momencie każdej historii i każdego wątku. Każda wzniosła myśl już była, każdy mój ból przeżył już ktoś inny i przez to życie moje nie tylko mi wydaje się wtórne, ale moja historia całemu światu spowszedniała. Świat nie jest już piękny, świat się kończy i broczy śmierdzącą posoką. Nie jestem w stanie stworzyć nic nowego. Jedyny pozytywny element w tym cholernym “życiu-nie-w-porę” to to, że mnie ta beznadzieja niczym nie zaskakuje. Boli – owszem, ale nie zaskakuje.
Pragnę zawsze czegoś czego nie dostanę, bo jestem “nie-w-porę”. Zazwyczaj za późno, czasami tylko za wcześnie – i jedynie ta sytuacja ma w sobie wątły blask żebraczej nadziei, bo czas biegnie uparcie liniowo do przodu i tak jak nie mogę go cofnąć by umiejscowić się w odpowiednim momencie, tak mogę przecież poczekać i mieć nadzieję, że jeżeli istnieje coś takiego jak “moja kolej”, to nadejdzie póki będę z niej jeszcze mogła skorzystać.
Czy za to okropne spóźnienie winić mam moja mamę, moich rodziców, moich przodków – że tak długo zwlekali? Nie, nie… Ja po prostu dorosłam z archaiczną duszą. Wyznaję ideały przeszłości, tęsknię za tym za czym tęsknić już nie przystoi bądź – co gorsza – tęsknić wręcz nie wolno. Jestem reliktem epoki “uduchowionych”. Widzącym, który przeklina swoje zdrowe oczy żyjąc w odstręczającym wizualnie społeczeństwie ślepców. Bo tęcza co drugi deszczyk nie zrekompensuje świadomości ohydy tego świata.
Spóźniłam się… Strasznie się spóźniłam, Moje Kochanie…
Niech przepadną ci, którzy uwagi nasze wypowiedzieli już przed nami.
Aelius Donatus