Bilet w jedną stronę

Podejrzanie dziwny spokój, a puzzle się układają: klik, klik. Wszystko skondensowane w czasie i przestrzeni do granic niemożliwości, w czwartek obrona, w piątek wieczorny pociąg, w poniedziałek ogrom pracy, której perspektywa poraża mnie tak, że aż dłonie wilgotnieją. Ale poradzę sobie, bo przecież nie mam wyjścia.

Mama obejrzawszy kopertę z umową wypomina mi co bardziej sukowate wyczyny z przeszłości. Z wielką miłością i dla przestrogi, nie ze złośliwości. Ale tym razem, mam nadzieję, uda mi się samą siebie powstrzymać.

A Kot zostaje z Mamą… aż oczy wilgotnieją.

Beautiful and Strangely Asexual

Wpadłam na ten filmik przypadkiem, wprowadzając ostatnie poprawki do pracy (co generalnie powinno dać wszystkim wyraźny ogląd tego, jak to poprawkowanie wygląda…) i powiem szczerze, że wciąż pozostaję pod niezwykłym wrażeniem.

To, co ta dziewczyna robi, jest niezwykle piękne, jej gracja bije mistrzostwa świata w jeżdzie figurowej czy gimanstyce artystycznej na głowę, każdy ruch jest skończenie idealny… Dodając do tego fakt, iż wykonuje całość na koturnach o niebotycznej szpilce i z paznokciami tej długości… Coz, po prostu Bogini Tańca na Rurze! Przy czym cały ten spektakl jest – jak dla mnie – absolutnie pozbawiony seksualności, może ja jakaś dziwna jestem… A może ona po prostu ma budowę ciała zbyt atletyczną, by mnie w najmniejszym stopniu ruszyć 😉 Chociaż nogi ma wspaniałe, to muszę przyznać…

Może powinnam zainstalować w Eindhoven rurę w jednym z pokoi? ^-^

Ik heef een huis!

Koniec zabawy, czas stać się poważnym.

Tak na marginesie, nie lubię świąt. Tak, wiem, ta deklaracja pojawia się na blogu co roku, ale nic nie poradzę: co roku uderza mnie to od nowa. Tak więc nie lubię ich wyjątkowo. Lubię tylko zawartość świątecznej lodówki, wędzonego łososia oficjalnie uznaję za pokarm bogów.

Ik ben bang

Właśnie wtedy, gdy zaczęłam sie już przyzwyczajać do zawieszenia i niepewności, rzeczywistość mnie dopada. Zastanawiam sie, czy jestem – czy jesteśmy – gotowi. Bo życie, życie to nie jest bajka, ja już o tym wiem. Żyli długo i szczęśliwie to największe kłamstwo, jakie się dzieciom wciska do główek.

Wspominam okres sprzed tych kilku lat. Zadziwiające, jak hormony mieszają inteligentnym ludziom w głowach. Powraca do mnie jedna scena, gdy świat wytykał mi palcem, a ja uparłam się, by to ignorować. Choć z drugiej strony, nie żałuję. Każda z decyzji, które podjęłam, prowadziła mnie tu, gdzie teraz jestem – może nie byłoby mnie tu, gdybym dokonywała innych, mądrzejszych wyborów.

Czasami, gdy się na siebie patrzę, ogarnia mnie przerażenie. Pustelnica. Czy to się zmieni? Musi, bo we dwoje nie da się tak żyć.
Na razie… piszę. Kończę, chyba. Mam ogromną nadzieje, że mój plan nie strzeli w łeb z założenia.

Będzie mi brakowało Kota.
Chociaż, świat mi świadkiem, jego półgodzinne serenady doprowadzają mnie na skraj wyczerpania nerwowego.

Wreszcie na właściwym miejscu

Chociaż tylko na krótko.

Dlaczego wszystko, co najlepsze, jest sezonowe? Cynamonowo-jabłkowe/gruszkowe vla, guzikokształtne ciasteczka których nazwy wciąż nie mogę wymówic, czy chociażby, wracając do ojczyzny,  zupa grzybowa z łazankami…

I czemu wszyscy chcą mnie karmić mięsem…!

Amazonka

W piękny ranek majowy smukła amazonka, siedząc na wspaniałej kasztance, jechała kwitnącymi alejami Lasku Bulońskiego.

Czuję się jak Grand, tracę energię nad słowami tej przeklętej pracy, nad kolejnymi akapitami. Dbam, by miały sens i rytm nawet, jakby ktoś to kiedykolwiek miał na poważnie przeczytać, jakby ta rozprawka miała zmienić swiat. Kiedy wreszcie do mnie dojdzie, że nie zmieni? Tak chciałabym umieć to po prostu napisać na odwal się. Albo lepiej jeszcze, po prostu szybko.

Bagienko, moje obiecane Bagienko…
Niepotrzebnie się tak śpieszyłam z dziekanką, widoków na mieszkanie wciąż brak. Chyba trzeba bedzie użyć wiedźmowatej magii, by zmienić priorytety.

Bo każdy ma swoją Nemesis

Któryś z moich umarłych kochanków – posądzałabym o to Marksa czy innych takich, ale ja nigdy nie miałam pamięci do imion – stierdził, że esencją człowieczeństwa jest praca i że bez zajęcia człowiek dziczeje bądź się rozpływa. Widocznie wtedy za młoda byłam, by w tym prawde dojrzeć, albo po prostu nie miałam jeszcze doświadczenia nic-nie-robienia. Obecnie, w poczekalni na jutro (które mogłoby w końcu przynieść mieszkanie w Bagienku), właśnie nic nie robię bo nic do roboty nie mam (prócz kupowania butów na wysokim obcasie, seksownej bielizny i innych zabawek). I z każdym dniem czuję, jak rozpływam się coraz bardziej. Godziny, dni, tygodnie nie mają znaczenia, bo ja przecież nie mam żadnych terminów… Przesypiam połowę życia, bo przecież do wieczora jeszcze daleko…

Nadludzkim wysiłkiem zmusiłam się, by stanąć twarzą w karty mojej Nemesis… Przygotowywałam się do tej konfrontacji jak pszczółka do inwazji gniazda szerszeni – powoli, z obrzydzeniem… Ale z niejakim sukcesem. Po raz pierwszy od – literalnie – miesięcy napisałam stronę, której nie tylko nie skasowałam pod koniec mordęgi, ale wręcz jestem z niej zadowolona. Przestałam się rozpływać.

I nawet mam termin, nowe odliczanie… Dwa tygodnie i jeden dzień.

Frozen Queen of the North

Zimno, przerazliwie. Nad ranem pod moja letnia kolderka budzi mnie mroz… cudownie.

Ale… coz, po raz kolejny przekonuje sie, ze wizytuje kraj cywilizowany. Rano weszlam do lazienki, a tam – wlaczany kaloryfer. Sama nawet nie pomyslalam przez ostatni niemalze tydzien, by sprobowac wlaczyc ogrzewanie w swoim pokoju, bo przeciez w Polsce mija dobrych kilka zimnych dni, zanim laskawie uracza cieplem. Tak wiec, dzisiejsza noc obejdzie sie bez szczekania zebami, a poranek bez przerazajacego wyskakiwania z lozka w ziab i pobijania rekordu w jak najszybszym zakladaniu na siebie _czegokolwiek_.

B. wykonal wirtualny roll na podlodze, gdy napisalam mu o swoich zalozeniach.
Cywilizacja!

Urok

Podobno mam w sobie wiele uroku… byc moze, trudno zaprzeczyc, biorac pod uwage objawy u osob postronnych. Ale w porownaniu do mojej Rodzicielki, ktora za usmiechy i dobre slowa jest w stanie przejechac pol Europy w dwa dni… coz.

Od dwoch i pol miesiecy nieustannie po mojej blond-glowce tlukla sie mysl, jak bardzo chcialabym, zeby Maminy urok i blogoslawienstwo jej arcymistrzostwa w poslugiwaniu sie tymze po raz kolejny wyreczyly mnie w pewnej niezwykle newralgicznej kwestii: gdzie zatrzymac sie w nocy z 30 wrzesnia na 1 pazdziernika… Oczywistym pierwszym ruchem, ktory winna bylam wykonac na samym poczatku mojego pobytu tutaj, bylo zapytanie Housemeistera, czy moglabym opuscic pokoj z samego rana pierwszego (zgodnie z umowa sladu po mnie ma nie byc 30 wrzesnia). Coz, niesmialosc… nosilam sie z tym przez dni siedemdziesiat, az wreszcie – dopingowana przez wizje ponad dwudziestuczterech godzin na lotnisku badz tulania sie po hostelach (…bez internetu!!!) zebralam sie w sobie i, pokonawszy bariere jezykowa i wciaz przypominajac sobie samej w myslach, by sie usmiechac i ogolnie byc bardo mila… pytanie zadalam i uzyskalam pozwolenie. Tak wiec, szczesliwa Wisienka.

W ramach dygresji: niezwykla jest potega kultury i trudno z siebie pewne rzeczy wyrugowac. Jako ateistka, od dziesieciu niemal lat walcze z odruchem (moze raczej z odezwem?) uzywania zwrotow takich, jak ‘Jezus, Maria!’ czy ‘Moj Boze’. Bez wiekszych sukcesow. Szczerze powiedziawszy, z mniejszymi nawet, niz w kwestii przeklenstw…

Coz, po holendersku sie tych zwrotow nie naucze, wiec problem po prostu przestanie istniec!

Like a virgin

Nigdy nie postrzegalam dziewictwa jako cos szczegolnie wartosciowego… najprawdopodobniej z racji domu, w jakim dorastalam; dzis z pelnym przekonaniem stwierdzic moge, ze domu niezwykle liberalnego, ale w tym dobrym slowa znaczeniu: z umiarem.

Szczerze powiedziawszy, nie przypominam sobie jakis powaznych rozmow na temat seksu… no moze z wyjatkiem dylematu jaki mialam jako kilkuletnia dziewczynka, gdy rodzice nie uzgodnili wersji i nie wiedzialam, czy dzieci sie w koncu biora z kapusty, czy od bociana… Dylemat zostal naturalnie szybko rozwiazany: dzieci uklada bocian pod kapusta i tam mamusia je znajduje. Co ciekawe, pamietam, ze nigdy w to nie wierzylam, tak samo, jak w Mikolaja, ale milo bylo zartowac sobie z rodzicami 🙂
W kazdym razie – zadnego pompatycznego przemowienia o reprodukcji nie bylo. Nawet nie pamietam, z jakiego zrodla zaczelam czerpac informacje… podejrzewam, ze z Bravo, by potem je weryfikowac u Mamy. A ze Bravo bylo moja i I. glowna lektora podczas 3-miesiecznych pobytow na Mazurach, a Kacik Intymny zawsze byl o tym samym i w roznych konfiguracjach, a odpowiedzi na te wszystkie durne pytania mimo wszystko sensowne podobnie, jak dodatkowe informacje Rodzicielki, patrzac z perspektywy czasu przyznac musze, ze nasze rozeznanie teoretyczne w temacie bylo bardzo dobre. Procz takiego jednego malego szczegolu, ale naszczescie obylo sie bez konsekwencji.

Nacisku na dziewictwo rowniez nie bylo. Nie przypominam sobie ani jednej rozmowy – ba! nawet stwierdzenia! – ze to cos, co wniesc trzeba w posagu mezowi. Nigdy nawet tak o tym nie myslalam, a utwierdzilam sie w tym przekonaniu, gdy ‘znajomki’ na roznych mlodziezowych obozach wpadaly w histerie i gleboka emocjonalna traume, bo Ja go kocham i dalam mu swoj najwiekszy skarb myslac, ze to juz na zawsze, a on… Potwornie irytowal mnie fakt – a terminu feminizm nie znalam wtedy nawet ze slyszenia – ze Najwiekszym Skarbem dla samiczek bylo to samo, co stanowilo najwiekszy obciach dla samczykow – absolutna powsciagliwosc. Dlatego bardzo wczesnie wyrobilam sobie opinie, ze dziewictwo wartosc ma zadna i jest bardziej klopotem, niz czymkolwiek innym, i ze pozbyc sie go chce z kims, kogo bynajmniej nie zamierzam traktowac przyszlosciowo.

Szkoda tylko, ze nie wpadlam na pomysl, by tym kims byl ginekolog ze skalpelkiem. Albo przynajmniej ktos bardziej doswiadczony, lub z dystansem do tematu, jak ja. Bo nawet, jesli w traume nie wpedzal by mnie fakt, ze on nie docenil mojego Skarbu (bo za Skarb tego nie uwazam), to na pewno do stanu wkurwienia doprowadzala by mnie swiadomosc, ze jakis nieopierzony gnojek przechwala sie znajomkom, ze rozdziewiczyl laske, jakby to bylo niewiadomo jakie osiagniecie. Moim kosztem? Argh!

Samego faktu absolutnie nie zaluje. Nigdy nie czulam, bym cos stracila – raczej, ze pozbylam sie czegos wyjatkowo uciazliwego. Nie uwazam tez, by moje rozwiazanie bylo najlepszym (patrz powyzej), bylyby lepsze. Ale dziewictwo niczego nie dowodzi, stwierdzic wrecz musze, ze ogranicza. Moze to i mila idea, by dzielic intymna sfere zycia z jednym tylko partnerem, nie mowie nie. Ale zycie ma to do siebie, ze kaze weryfikowac plany i nas sie o zdanie nie pyta: co z tego, ze na dzien dzisiejszy jestem absolutnie przekonana, ze reszte swoich dni chce spedzic z kims i nigdy ale to nigdy sie Nim nie dzielic ani nie byc dzielona? Wiem, ze czas moze to przewartosciowac. Wiem, ze przewartosciowal nie raz.

Bynajmniej nie jestem za rozwiazloscia – rozwiazlosc, podobnie jak calkowita wsztrzemiezliwosc, za moim ukochanym profesorem Holowka uwazam za wysoce nieetyczna. Idee wiernosci partnerowi uwazam za piekna i – nawet, jesli potrafie zrozumiec zwiazki, ktore toleruja zmiany partnerow w roznych konfiguracjach – jedyna dopuszczalna dla siebie. Nie chce sie dzielic, niedobrze mi sie robi na mysl o tym, ze moglabym byc dzielona. Ale dziewictwo sie ma nijak do tego, dziewictwo nie jest cnota – po prostu jest, nic nie trzeba robic, by je posiadac, zadnego wysilku. Jesli czegos nie mozna osiagnac, a tylko stracic, to nie jest to zadna wartosc.