Czy boisz się starości?

Bardzo. Paranoicznie wrecz. Wiekszosci jej aspektow… utraty zdrowia i sprawnosci pociagajacych za soba zaleznosc od innych, zmniejszenia atrakcyjnosci zawodowej oraz – tak, zmniejszenia atrakcyjnosci w ogole.

Owszem, jestem prozna i powierzchowna. Nie chce starosci i planuje powiedziec jej NIE, w swoim czasie. Na sposob uzalezniony od zasobnosci portfela, ale mam nadzieje, ze nasze spotkanie uda mi sie odsunac za pomoca medycyny estetycznej.

Tak. Bo wszystko jest dla ludzi.

Po co nam walentynki?

Walentynki… fenomen, ktorego – mimo ogromnych checi – nigdy zrozumiec nie umialam. Nie dlatego, ze nie znosze rozawych, przeslodonych karteczek/maskotek/durnostujek i pomimo ze uwielbiam roze. Dlatego, ze nie potrafie wpasowac w moja Lupine Orzecha faktu, ze ktos za romantyczne uwazac moze jakiekolwiek ‘wyznanie pod date’.

Kalendarz pomaga mi w organizacji zycia (coz, przynajmniej powinien… gdyby mial w czym pomagac, naturalnie) i gra role dawcy nadzei, gdy z utesknieniem wypatruje k(ra/ar)teczek z adnotacja ‘Wolne’. Niestety, sluzy rowniez do odliczania kolejnych rownonocy letnich (bardziej akuratne w moim przypadku niz kolejne Wiosny). Nie sluzy i ufam, ze nigdy sluzyc nie bedzie, jako srodek spolecznego przymusu – w glebokim powazaniu mam wszystkie ‘daty’ i niezwykle mnie nie tyle juz nawet dziwi, co irytuje, gdy ktos poczuwa sie do okazania uczucia czy podtrzymywania wiezi z racji jakiejs daty wlasnie oraz jedynie. Coz takie gesty maja wspolnego ze szczeroscia? Nic, w moim mniemaniu – o wiele wiecej z cwalujaca hipokryzja.

Dlatego wszystkim komercyjnym, wysoce konsumpcyjnym swietom mowie zdecydowane NIE. Jesli o nich pamietam, oczywiscie.

Czy Twoja pomoc jest szczera?

Jak slusznie twierdzili starozytni Cnota sama jest sobie nagroda. A jesli oczekuje innej nagrody badz czyny motywuje strachem przed kara – po smerci, na Sadzie Ostatecznym – cnota nie jest, dlatego trudno mi jest z zalozenia uznac ludzi religijnych za moralnych, jesli potrzebuja jakiejs mocy nad soba, by czynic to, co nalezy i wstrzymywac sie od tego, czego nie nalezy.

Ja? Ja zaakceptowalam to, co Pascala przeszywalo nieopisanym strachem: zyje ze swiadomoscia zawieszenia w nicosci, bez celu innego niz same w-mgnieniu-oka-istnienie. To, co czynie, dyktuje swoja wewnetrzna wola i Imperatywem Kategorycznym… przewaznie, naturalnie – procz tych momentow, gdy czynie cos (badz nie) ze wzgledu na konsekwencje, ale tylko te doczesne, jestem wolna od niemoralnego strachu przed Istota Wszechmocna.

…choc czasem, przyznac sie musze z rumiencem, legnie sie w mojej glowie mysl, ze byc moze slimaki i glisty uratowane z chodnikow, pajaki i cmy wyprowadzone z pokoi czcza swego zbawce jako boga, w ten malutki, czysty sposob istot… nie bedacych ludzmi. Wszystko, co nie jest ludzkie, jakims takim czystym sie jawi…

…i czasem ten rumieniec rozkwita w jeszcze goretszy, gdy lapie sie na mysli, ze jesli jest jakas Wszechmocna Istota, ktora na dodatek zupelnym nieprawdopodobienstwiem dba o egzystencje tak mialkie, puste i nic nie znaczace, jak ludzkie, to chyba, za wstawiennictwem moich Pelzakow, bylabym tej Istocie mila. Jesli.

Co jest najwazniejsze w zyciu?

Zdrowie.
Przez szereg lat mialam w domu szpital. Loze smierci tuz za sciana. Musialam obserwowac, jak bol wypacza swiat, jak niemoc degeneruje wole, mysli, samo jestestwo czlowieka. Jak nieunikalne i zarazem namacalne, bolecznie widocze – to po prostu za duzo. Jak totalna zaleznosc odzera z godnosci.
Milosc? Co mi po milosci, jesli nie moge okazac swojej w jakis zwyczajny sposob? Pocalunkiem, objeciem, unia dwoch cial? Jak potwornie musze sie czuc, gdy droga mi osoba patrzy na mnie lezaca we wlasnych odchodach? Zygajaca kalem? Smierdzaca, ledwo przytomna, ledwo swiadoma? Nie chce takiej milosci, nie moge tyle od kochajacego wymagac, poza tym jak ja mam kochac kogos, jesli siebie w tej sytuacji kochac nie moge, a tylko brzydze sie soba?
Nie, nie chce milosci, chce zdrowia lub smierci.

Bezpieczenstwo.
Mam paranoje. Cale stado tych wielkich, glosnych padlinozernych ptakow o brudnych, pozlepianych piorach.
Ten strach mnie paralizuje, wchodzac z Depresja w dysonans.
Dlatego potrzebuje poczucia bezpieczenstwa. Nadziei, ze ominie mnie wojna (ktorej szalenie sie boje), ze zanim zniewoli mnie starosc badz choroba, umre po prostu, chociazby ze swojej reki. I ze moi bliscy beda bezpieczni.

Pieniadze.
Nie implikuja szczescia, to prawda. Ale pewien poziom dobrobytu jest do szczescia niezbedny, przynajmniej zdecydowanej wiekszosci ludzkosci. Nie jako cel naturalnie, ale jako srodek (jak twierdzic bede zawsze, w razie dyskusji odsylajac do autorytetow Arystotelesa i Platona).
Nie umieszczam zlota na miejscu pierwszym z tej tylko przyczyny, ze jakkolwiek kupic moze w dzisiejszym swiecie niemalze wszystko, to Bezpieczenstwo i Zdrowie wciaz pozostaja w gestii Fortuny.

Milosc.

Ciezko mi przychodzi wypuscic ten termin spod palcow, bo nie o milosc per se mi chodzi, nie o ten przycpany, nierealny stan burzy hormonow i tryumfu genow nad moja wola.
Tak, jest mily, ale moge przeciez kupic heroine. Badz extasy. Trawe nawet, wyjdzie na to samo.
I bynajmniej nie chodzi mi o sex, sex dla mnie jest jak czekolada – smaczny, moze byc, ale nie potrzebuje do zycia. Moj Sex Drive jest bliski zeru, niemalze nie istnieje
Nie, chodzi mi… o ta bliskosc, o swiadomosc, ze gdzies tam jest ktos, kto mnie akceptuje, pragnie, dostrzega we mnie piekno. Pragne bliskosci, pragne dac szczescie i przyjemnosc tej osobie i z jej przyjemnosci ja z kolei czerpie swoja. Widzac siebie w tych oczach, widze sens i zupelnie mnie nie obchodzi, ze nie jest to jakis sens totalny, ze z punktu widzenia Wszechswiata wciaz nic nie znaczymy.

Kto sie nie bawi w Sylwestra?

Ja. Ani w Sylwestra, ani pod zadna inna date. Irytuje mnie przymus zabawy pod kalendarz, wyscig do najorginalniejszego party. Przesilenia i zrownania moge jeszcze zaakceptowac, maja jakos poza-ludzko-arbitralny sens, urodziny rowniez, nawet imieniy, jesli ktos jest religijny. Ale koszmarki takie, jak Sylwester czy – tfu, tfu – Walentynki?

Nie obchodze, nie swietuje, nie wykorzystuje wymowki, by sie upic do nieprzytomnosci czy wydac mase kasy, by sie popisac przed Kowalskimi. Wykorzystuje za to dzien wolny ‘po’, a ‘w czasie’ staram sie ignorowac halasy. Czasem nawert uda mi sie zasnac tuz po dwunastej.

A dwunasta jak kazda inna, tylko jakos tak natezenie imprez na osiedlu wieksze.

Czy nalezysz do Generacji V?

Irytuje mnie strasznie to cale szufladkowanie… ‘Generalcja JPII’, ‘Generacja V’, ‘Generacja Zielonego Groszka’…

…ale w tej Generacji V cos jest, przyznac musze z niechecia…

Gdy wstaje rano, po drodze do rannego obmycia twarzy, wlaczam duzym palcem u stopy moj komputer. Wracam do niego z platkami taplajacymi sie w mleku z dodatkiem jogurtu owocowego w jednej rece, i pol-litrowym kubkiem herbaty w drugiej by w czasie sniadania odprawic swoj rytual: poczta, komiksy, RSS… Gdy czegos nie wiem badz czegos mi potrzeba, najpierw sprawdzam to w Sieci (starajac sie traktowac fora jedynie opiniotworczo i odsiewac ‘Domoroslych Specjalistow Od Wszystkiego’ z dyplomem Neostrady).

Studia filozoficzne? Teksty z sieci badz skany przesylane wirtualna poczta, dyskusje na tematy zadane przez GG, opinie wyssane z kabelka i przesiane. Wiekszosc mojej magisterialnej bibliografii braknie ISBN, ma za to hyperlink…

Studia informatyczne? Chyba nawet nie musze sie rozpisywac. Siec pelna geba, srodowisko wirtualne. Wkrotce, wirtualne spoleczenstwo.

Czas wolny? Jestem uzalezniona od MMO. Dnie, wieczory i noce spedzam, mordujac potwory i rozmawiajac na TeamSpeak. Wiekszosc moich kontaktow towarzyskich ma miejsce w tym wirtualnym gronie, wiekszosc moich znajomych wiaze bardziej z ich awatarami, niz z twarzami. Oprocz tych najblizszych oczywiscie, ale ich rowniez wylowilam z sieci. Tak, jak Meleth Nin. Chociaz, ci mi najblizsi mimo iz wywodza sie z wirtualnych swiatow, bliscy mi sa bardziej dzieki odniesieniu do rzeczywistosci i tego, co w niej razem mamy, niz do egzystencji z bitow.

Tak, zyje wirtualnie i jakkolwiek niechetnie, tutaj chyba dac sie musze zaszufladkowac: naleze do V. Jesli nie do generacji, to na pewno do spolecznosci.

Czy Internet niszczy kulture?

Wszystko, co zostanie spopularyzowane, zostanie rowniez zsekularyzowane. Internet dal masom do reki narzedzia, kiedys osiagalne tylko dla jednostek wybitnych, oraz zludzenie, iz wystarczy tego narzedzia uzyc, by stworzyc cos wyjatkowego. Ale to tylko iluzja..!

W rezultacie Siec jest w przerazajacej wiekszosci pelna nic soba nie prezentujacego spamu, popkulturowej mialkiej papki, ktora napedza to dziwne perpetuum mobile mialkosci i sklania kolejne rzesze ludzi moze nawet w gruncie rzeczy.. no.. po prostu.. po prustu w porzadku – i tyle – do zasilania tego nurtu kolejnymi dawkami NICZEGO. W rezultacie mamy teraz kulture Nic, w ktorej w glownym nurcie nie ma Nic. Czemu to Nic tak sie masom podoba to kwestia ciezka, trudna i dluga, niemalze na doktorat: moze dlatego, ze wlascie to przecietne Nic pasuje do przecietych ludzi? Moze dlatego, ze Przecietni Ludzie czuja zawisc i niechec do tego, co ukazaloby, jakim Niczym sa oni sami? Moze dlatego, iz czuja, ze to jest wlasnie kultura na ich poziomie?

Ale kultura ma wznosic sie ponad masami, nie rownac do mas. To masy, ciagniete plotynska miloscia, maja osiagac kolejne poziomy egzystencji, starajac sie dorownac kulturze..!

Czy in vitro to aborcja?

Fakt, ze w Polsce na serio rozwaza sie takie kwestie jasno ukazuje, w jakim ciemnogrodzie pelnym fanatycznych wyznawcow dogmatow zyjemy… Co jeszcze bardziej kuriozalne, wyznawcow fanatycznych, ktorzy swoja religie najwidoczniej znaja po lebkach tylko, z jakich brykow jedynie…

Polska doprowadza mnie do drgawek nerwowych, grysc mi sie chce na mysl o totalnej niekompetencji, jak prezentujemy jako kraj. Ale juz na szczyt wnerwienia doprowadza mnie fakt, ze w kraju swieckim, ktory gwarancje swieckosci ma zapisana w Konstytucji, grupa religijnych oszolomow nie tylko proboje wplywac na ksztalt prawodawstwa w Polsce, ale jej sie to udaje! I to grupa religijna, ktorej Mesjasz w Swietej Ksiedze wyraznie nawolywal do oddzielenia panstwa od religii..! (Mt 17, 24-27 .. Jak uwazasz sie za katolika, to na litosc Twojego Boga chociaz raz, RAZ przeczytaj ta swoja ksiege..! Cala! Moze da Ci do myslenia fakt, ze ateistka zrobila cos, co ty powinienes i docenila – nawet, jesli nie Boska, to po prostu – madrosc autorow!). Wiec jesli w ramach dogmatu (tak, dogmatu, bo – na ile sie orientuje – w  Pismie Swietym nic bezposrednio na temat aborcji nie ma, oczywiscie wy podciagacie to pod nowotestamentowe “Nie zabijaj”, co jednoczesnie nie przeszkadza Wam skazywac matki na smierc, ale przeciez “Bog tak chcial”; zgodnie ze Starym Testamentem natomiast, dziecko to niemalze wlasnosc rodzica i jego los jest uzalezniony od tego, ktory dal mu zycie) uznajecie aborcje za grzech, to porzuccie wreszcie sredniowieczne (badz fanatyczne; a przeciez tak sie obuzacie przeciwko muzulmanom narzucajacym swiatu swoje standary… hipokryzja?) nawyki nawracania na sile i dajcie ludziom mozliwosc wyboru. Zbawic sie nie da na sile, wymuszone zachowanie nigdy nie bedzie moralnym. Jesli zasady Twojej wiary nie pozwalaja na X badz Y mimo, iz jest to prawnie dozwolone i Ty wciaz zdecydujesz sie postopic w zgodzie z Twoja wiara, uzywajac chrzescijanskiej terminologii “Uniesc swoj krzyz”, chwala Ci za to, ogromne uznanie i podziw. Ale to jest osobista decyzja, sprawa wiary. Nie kwestia publiczna. A juz na pewno nie, gdy cala dyskusja wrecz ocieka hipokryzja i cierpi na kliniczna schozofrenie..!

Nawet, jesli ktos przekona mnie (chyba za pomoca chinskich tortur wody badz bambusa…) do uznania za aborcje niszczenie zaplodnionych w procesie invotro ale nie wszczepionych do macicy a zniszczonych jajeczek, to ponad wszytko uwazam, ze po pierwsze: ludzie maja naturalne prawo do decydowania o swoim zyciu i jego ksztalcie, po drugie: krytykowanie in vitro prz jednoczesnym nawolywaniu do uznania swietosci rodziny, wielkosci macierzynstwa etc to jakas schizofrenia, po trzecie: idea swiadomego macierzynstwa jest z punktu widzenia finansow panstwowych tansza niz utrzymywanie domow dziecka a pozniej wiezien puls wyplacania zasilkow dla tych, co z tych domow wyszli, po czwarte i najwazniejsze: bo dzieci swiadomych rodzicow sa po prostu szczesliwsze i mniej cierpia..!

Nieprzyzwoicie szczesliwy elf

Wczoraj wpadlam na Nie. Wygladaly przepieknie: dlugie, wiszace, wijace sie roslinnie: po truchu elfio a po trochu secesyjnie.
W pierwszej chwili jednak cena mnie od nich przegonila, w Polsce zapewne za wyrob z takiej ilosci srebra zaplacilabym przynajmniej o polowe mniej. Poszlam czynic prozaiczne, codzienne zakupy, jednakze wciaz myslalam o Nich, a ceny na produktach pierwszej potrzeby wciaz przypominaly mi, ze przeciez absolutnie nie jestem w Polsce, tylko w kraju, gdzie zarabia sie srednio ze dwa razy wiecej; przynajmniej.

Po godzinie wciaz o Nich myslalam, a cena powoli przestawala mi przeszkadzac. Poza tym, moja Racjonalna Ja grala adwokata diabla szepczac, ze przeciez szukalam takich wlasnie od lat kilku i nie znalazlam. Za zadna cene.

Tak wiec wczoraj splukalam sie kompletnie, ale mam Je… przepiekne srebrne kolczyki. Warto bylo. Wciaz mam ochote lowic swoje odbicie w lustrze…!
…OK, tutaj nic sie nie zmienilo…

Idealna niewolnica to taka, ktora zwiaze sie sama przed przyjsciem Pana.

Zart dobry, ale na powaznie: absolutnie, a gdzie cala zabawa?
Mimo to, zagralam idealna niewolnice i tak spalam sobie niewinnie, poki nie obudzil mnie niemilosiernie wpijajacy mi sie w mostek wezel.

yawn

Generalnie, prawie skonczylam… Tydzien przed terminem prezentacji alpha-wersji projektu. Nudze sie w pracy potwornie, ale niespecjalnie moge zabawiac sie “niezobowiazujacym klikaniem”, bo zona szefa ma biurko tuz za mna, a wampiry, wilkolaki, zombi i zabojcy wszystkich poprzednich srednio mieszcza sie w worku z plakietka Work. Szef wraca w przyszlym tygodniu, wiec pewnie i tak spadnie na mnie przyjemnosc wprowadzenia masy malych, ale wybitnie upierdliwych poprawek.

Szkoda, ze jesli nawet wszystko skoncze przed czasem, nie bede mogla po prostu stad wyjechac… Ale gdyby tak to wygladalo, B. skonczylby ten projekt za mnie jakies trzy tygodnie temu, a ja siedzialabym sobie teraz w Eindhoven i przegladala katalogi IKEA.

Czasami naprawde mnie ta sytuacja przeraza. A najbardziej ja przerazam siebie sama po przyjeciu perspektywy osoby trzeciej. Nie tylko polubilam cappuccino (!!! – no coz, wciaz wymagam chorych ilosci mleka, sosu karmelowego badz czekoladowego plus idealnie, nieprzyzwoitej ilosc bitej smietany), ale… przymierzam sie do odwrocenia swojego zycia o 180 stopni. I zachowuje sie dziwnie.

If it’s half as good as now, virtually, I will be happy.
(…)
-So, is it half as good as the virtual thing?
-Five times as good.

…przynajmniej.

PS. Cholerna niemiecka klawiatura doprowadza mnie do kurwicy..!