Warszawskie lotnisko – nawet nie wiedziałam, że otworzyli wreszcie Terminal II. Naturalnie, na bilecie miałam Terminal I, ale co tam. Przynajmniej na II jest klimatyzacja…
Ogonek dość długi, z zazdrością patrzę na odprawianych w klasie Business. A przede mną… bardzo, bardzo pechowi pasażerowie, nie dostaną się na pokład mimo, iż przyszli na odprawę o czasie i z ważnymi biletami, a lot nie jest odwołany.
Człowiek codziennie nauczyć się może czegoś nowego. Ze słów pechowej pracownicy L., której przyszło poinformować tą dwójkę, że mają cholernego pecha, wynika, iż każda (?) linia zakłada przy rezerwacji, że nie wszyscy pasażerowie się stawią, tak więc sprzedają więcej biletów, niż mają miejsc. Niestety, na ten kurs najwidoczniej stawili się wszyscy, bądź większość, a Państwo przede mną nie polecą. L. ma zorganizować im transport zastępczy. Ja oczywiście stoję przerażona… na szczęście, to nie mój lot. I nawet dostaję miejsce przy oknie, a L. nie zwraca uwagi na 1kg nadbagażu.
Półtorej godziny w małym, czarterowym samolocie i wreszcie Stuttgart, miejsce mojego trzymiesięcznego zesłania. Stuttgart to bardzo ciekawe miasto, jak na dużą zachodnią aglomerację bardzo zielone oraz położone w niecce. Przynajmniej początkowo, teraz wylało się poza otaczające go góry tak, że żeby dojechać stąd do centrum, trzeba się zawsze zanurzyć w tunelach. Kampus… cóż, kampus zapewne jest zaskoczeniem dla biednych polskich studentów.
Przede wszystkim, każdy student ma własny, pojedynczy pokój. Kuchnię i łazienkę dzieli, oczywiście: w naszym dormitorium pokoje są grupowane po trzy, wszystkie obszerne, ogromna kuchnia (w pełni wyposażona)/ pokój wspólny oraz dwa (!) prysznice. Trzeba tylko zwrócić uwagę na brak bielizny pościelowej. Można wynająć (eeek…), kupić bądź… pożyczyć od szefowej. No i oczywiście, co dla geeków najważniejsze, GigaEthernet w każdym pokoju…
…niestety, trzeba go najpierw opłacić i się zarejestrować. Czego w sobotę zrobić się nie da… Reszta dnia upływa mi więc na poznawaniu okolicy (las tuż obok..!), odkrywaniu drogi do sklepów i Downtown oraz mierzeniu czasu, jaki zajmie mi dojście do firmy: trzydzieści minut krokiem spacerowy, dwadzieścia normalnym. Wieczór zadedykowany Will & Grace, jak to dobrze, że w ostatniej chwili wrzuciłam te DVD do torby…