Patrze na swoj hobbistyczny projekt na boku i dochodze do wniosku, ze porwalam sie na chimere. Szybciej wymyslam dodatkowe elementy, niz jestem w stanie je wprowadzic w zycie… i wciaz mi malo. gdybym byla czyims klientem, chyba sama bym sie zwolnila!
Najgorszy (wg mnie) jest fakt, ze wciaz jest to projekt wirtualny… Zamiast zajmowac sie moimi BJD namacalnie, zajmuje sie wszystkimi… wirtualnie. Musze przyznac, ze jest mi z tym nieco niezrecznie, hobby – z reka na sercu! – planowalam jako cos, co po tuzinie lat przed monitorem oderwie mnie wreszcie od niego chociazby w wolnych chwilach i przywroci moim dloniom dawna wirtuozerie, bo nawet pokonana ogromnym wysilkiem dysgrafia powraca. Nie jestem juz w stanie bez ogromnego wysilku zapelnic nawet jednej linii sznurem rownych perelek kaligrafii, z ktorych bylam zawsze taka dumna.
Staram sie sobie przypomniec, skad ja kiedys bralam cala swoja motywacje?
Bo pamietam czasy, gdy pomysl swital mi w glowie i w mozliwie krotkim czasie siadalam i dlubalam, az bylo gotowe.
Gdzie sie to podzialo?
Nie moge oprzec sie wrazeniu, iz ulecialo wraz z Internetem i bardzo mi tego zal. Pocieszam sie tylko mysla, iz zycie – zgodnie z zaslyszanymi teoriamii wlasnymi obserwacjami – toczy sie siedmioletnimi cyklami. Siedem lat, odkad szklany ekran skradl mi czesc duszy (inna uwalniajac przy okazji, ale o tymmoze innym razem), wlasnie mija, pora cos zmienic. I zrobic wreszcie wlasciwy uzytek z tej zywicy stojacej w gablotce.