Weak Squeek

Korale dusznosłodkich konwalii, nutka miodu w złotym rumianku, majestatyczne okręty chmur na rozmytym niebie – implikatura konwersacyjna, dezelipsyzacja, relatywizm aletyczny… Młody, mleczy Werter w ustach na pocieszenie, kłębek kociego błękitu na kolanach – biorę szybki oddech wolności i zanurzam się z powrotem w mętną toń semiotycznych pojęć, definicji i podziałów, jutro pokażę, jak dalece nic nie wiem (nonsens syntaktyczny…), załamię się, utopię łzy w białych konwaliach i będę kuć dalej. *weak squeek*

Nie, nie zrozumcie mnie źle – to wszystko jest bardzo ciekawe, ale nie w postaci egzaminu.

Ż: stuk-puk…

Factory walls here leave no room to breath…

Świat mglisty i chłodny, co chwila wstrząsany burzą… Soczysta, zroszona wodą zieleń, ostre wilgotne powietrze – kocham mój zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz; uwielbiam wpatrywać się w zachodzące za hutą słońce, w grę pastelowego światła na poszarpanych, wyżętych chmurach… w taniec piorunów nad Kampinosem – który podziwiamy razem z Kotem, przyklejeni do szyb.

Po co komu czas? Dlaczego jedna chwila nie może trwać wieczność? Dlaczego trzy minuty nie mogą trwać wieczność, dlaczego musi być coś po nich, przed nimi? Zamiast nich?!?

Za moment sesja, trzęsę się na myśl o niej jak osika mimo, że ten wydział to raj. Mój idealizm wydaje się z kolei przebudzać ze swego pijaństwa i zwracać ku racjonalizmowi pytając, czy nie powinnam iść na drugi kierunek, na coś lepiej rokującego jeśli chodzi o pracę. Tylko na co? W niczym nie jestem dobra, a tym bardziej wybitna, więc bardziej wyspecjalizowane wykształcenie również niewiele mi da – w tym kraju trzeba być albo wybitnym i mieć szczęście (z naciskiem na to drugie), albo mieć znajomości. A gdy ma się znajomości, nawet ‘mgr’ przed nazwiskiem niepotrzebne, a tym bardziej cokolwiek w głowie.

Jestem za inteligentna, by po prostu być, a za głupia, by poradzić sobie i żyć.
[chciałam tutaj wstawić wersalikami krótkie słowo na ‘k’, ale komuś obiecałam…]

Ż: Everlasting Flame KREATOR

Trzy kropki, kropki trzy – trzy kreski, kreski trzy

Since you ask, most days I cannot remember.
I walk in my clothing, unmarked by that voyage.
Then the almost unnameable lust returns

–Anne Sexton

Nic nie mówię, nic nie robię przecież. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że nic nie jest tak, jak być powinno; że jestem na nieswoim miejscu, że żyję w pożyczonym czasie…

Ż: Forever failure PARADISE LOST

Najgłupsze pytanie

Dlaczego ten świat jest, jaki jest?
Bez perspektyw – przynajmniej tych optymistycznych? Ja wcale nie chcę zmiany, ja tylko pragnę, by nie było gorzej, jak jest; to, co mam, w zupełności mi wystarcza – ale obawa, że dla większości (do której należę) życie jest wielkim zjazdem w dół, wydaje się nie do odpędzenia.

I don’t want to die, but I ain’t keen on living.

Co jest najtrudniejsze w miłości, w związku?
Odpowiedzialność. Każde moje działanie, każda decyzja, jaką podejmuję, musi mieć na względzie już nie tylko mnie samą. Stwierdzenie „To jest KONIEC” nie jest już takie proste i bezproblemowe – może i to KONIEC dla mnie, ale dla tej Drugiej Osoby? Czy mam prawo …?
To nie jest dla mnie nowy temat, wbrew pozorom. Wcześniej rozważania tego typu tyczyły się mojej Matki, ale siłę oddziaływania miały mniejszą – bo decyzja o tym powiązaniu nie była moja; zawdzięczam jej życie (czyli wszystko), ale udziału mojego w tym nie ma żadnego, to tylko siła powinności (wykluczając miłość, ale sama miłość nie zawsze ratuje życie, czasami je przecież odbiera). A decyzja o związaniu się z kimś jest już moja, jestem za nią w pełni odpowiedzialna, podjęcie jej wymagało rozważenia wszelkich konsekwencji i wyrażenia na nie zgody. Stajemy się odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy – jak słusznie zauważył pewien Lis. Kiedyś nie zgadzałam się na to, co implikuje stwierdzenie, że żaden człowiek nie jest samotną wyspą – dziś zdaję sobie sprawę, że na niektórych z nich są osady, nawet całe ludne miasta. Mam prawo decydować o sobie i tylko o sobie; gdzie jest granica?!?

Nie, ja się na tą odpowiedzialność ani nie uskarżam, ani się przed nią nie migam. Boję się tylko samej siebie, mojej wrażliwości, nieporadności, kruchości – w zestawieniu ze światem. Nie ufam sobie po prostu. Bardzo bym chciała, żeby mój lot słoneczny nigdy nie skończył się powrotem w Otchłań pode mną; niech to będą burze – burze wytrzymam, dziś mam siłę, otrząsnę się i wyschnę od słonej wody na słońcu – ale nie Otchłań znowu. Gdy patrzy się na nią z góry, tym większym przejmuje lękiem; powrót do niej oznaczałby słuszność pesymistycznego „I jak – nie mówiłam? Zawsze tak się kończy” – a przecież nie można żyć bez nadziei.

Zdarzyło się dziś…

….całkiem niewiele lub dużo niezmiernie, wszystko zależy od punktu widzenia. Nie ma w tym żadnej dzielności, więc i zasługa niewielka, jest tylko/aż ogromna skłonność ku sobie i potrzeba bycia razem.

Dwanaście pięknych czerwonych róż na szafce – poza zasięgiem zakochanego/w nich (zupełnie jak ja; oboje jesteśmy tendencyjni?) Kota. Nigdy nie liczę kwiatów, może powinnam?

Zobowiązania, ograniczenia?
Pojawiają się w naszej świadomości dopiero wtedy, gdy pragniemy sięgnąć poza nie.

Ż: Nothing else matters METALLICA

Strach

Strach paraliżuje, odbiera swobodę działania, oślepia umysł.
Rani i zmusza do płaczu. Odczłowiecza.
A ja się boję prawie wszystkiego. I płaczę. Moją pierwszą, znienawidzoną dogłębnie reakcją obronną, jest szloch. Nienawidzę tego. Łzy dodatkowo odbierają racjonalność, w płaczu można się zatracić tak, że już się nawet nie wie, czemu się płacze.

Boję się ogólnie pojętej przyszłości.

Nonsens.
Zawsze się boi przyszłości – bliższej lub dalszej; nie ma obawy przed tym, co już się stało bądź dzieje.

Sens.
Bo ja się boję praktycznie wszystkiego, Histeria posiada mnie na równi z Depresją. I tylko Jedno ma władzę nad nimi.

Boję się, że moje pesymistyczne wizje się spełnią – boję się egzaminów, dalszych lat studiów, i tego, co potem przede wszystkim. Boję się, że w tym kraju bez perspektyw nie będę miała za co żyć. Albo że spotka mnie to, co mojego Ojca. Lękam się szarości.

Nie da się żyć bez strachu, on motywuje organizm i rozum do działania; ale tylko do pewnego momentu – dalej jest już tylko rezygnacja.

Ż: 19 SUNDOWN

Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą

Gabriel Garcia Marquez, 74-letni pisarz kolumbijski, autor m.in. słynnej powieści Sto lat samotności, laureat Nagrody Nobla z 1982 roku jest chory na raka limfatycznego. Pisarz wycofał się z życia publicznego i do swoich przyjaciół rozesłał pożegnalny list, rozpowszechniany w Internecie.
Dostałem ten list od przyjaciół z Chile. Wynika z niego jasno, że autor chce, aby list został rozpowszechniony. Dlatego przetłumaczyłem go szybko i rozesłałem do redakcji i osób zajmujących się Ameryką Łacińską. – powiedział prof. Zdzisław Jan Ryn z Katedry Psychiatrii Collegium Medicum UJ, ambasador RP w Chile i Boliwii w latach 1991-96.

Oto przetłumaczony przez profesora list Gabriela Garcii Marqueza (który przeczytałam na stronie Porngothic):
Jeśliby Bóg zapomniał przez chwilę, że jestem marionetką i podarował mi odrobinę życia, wykorzystałbym ten czas najlepiej jak potrafię. Prawdopodobnie nie powiedziałbym wszystkiego, o czym myślę, ale na pewno przemyślałbym wszystko, co powiedziałem. Oceniałbym rzeczy nie ze względu na ich wartość, ale na ich znaczenie. Spałbym mało, śniłbym więcej, wiem, że w każdej minucie z zamkniętymi oczami tracimy 60 sekund światła. Szedłbym, kiedy inni się zatrzymują, budziłbym się, kiedy inni śpią. Gdyby Bóg podarował mi odrobinę życia, ubrałbym się prosto, rzuciłbym się ku słońcu, odkrywając nie tylko me ciało, ale moją duszę. Przekonywałbym ludzi, jak bardzo są w błędzie myśląc, że nie warto się zakochać na starość. Nie wiedzą bowiem, że starzeją się właśnie dlatego, iż unikają miłości! Dziecku przyprawiłbym skrzydła, ale zabrałbym mu je, gdy tylko nauczy się latać samodzielnie. Osobom w podeszłym wieku powiedziałbym, że śmierć nie przychodzi wraz ze starością lecz z zapomnieniem (opuszczeniem). Tylu rzeczy nauczyłem się od was, ludzi… Nauczyłem się, że wszyscy chcą żyć na wierzchołku góry, zapominając, że prawdziwe szczęście kryje się w samym sposobie wspinania się na górę. Nauczyłem się, że kiedy nowo narodzone dziecko chwyta swoją maleńką dłonią, po raz pierwszy, palec swego ojca, trzyma się go już zawsze. Nauczyłem się, że człowiek ma prawo patrzeć na drugiego z góry tylko wówczas, kiedy chce mu pomóc, aby się podniósł. Jest tyle rzeczy, których mogłem się od was nauczyć, ale w rzeczywistości na niewiele się one przydadzą, gdyż, kiedy mnie włożą do trumny, nie będę już żył. Mów zawsze, co czujesz, i czyń, co myślisz. Gdybym wiedział, że dzisiaj po raz ostatni zobaczę cię śpiącego, objąłbym cię mocno i modliłbym się do Pana, by pozwolił mi być twoim aniołem stróżem. Gdybym wiedział, że są to ostatnie minuty, kiedy cię widzę, powiedziałbym „kocham cię”, a nie zakładałbym głupio, że przecież o tym wiesz. Zawsze jest jakieś jutro i życie daje nam możliwość zrobienia dobrego uczynku, ale jeśli się mylę, i dzisiaj jest wszystkim, co mi pozostaje, chciałbym ci powiedzieć jak bardzo cię kocham i że nigdy cię nie zapomnę. Jutro nie jest zagwarantowane nikomu, ani młodemu, ani staremu. Być może, że dzisiaj patrzysz po raz ostatni na tych, których kochasz. Dlatego nie zwlekaj, uczyń to dzisiaj, bo jeśli się okaże, że nie doczekasz jutra, będziesz żałował dnia, w którym zabrakło ci czasu na jeden uśmiech, na jeden pocałunek, że byłeś zbyt zajęty, by przekazać im ostatnie życzenie. Bądź zawsze blisko tych, których kochasz, mów im głośno, jak bardzo ich potrzebujesz, jak ich kochasz i bądź dla nich dobry, miej czas, aby im powiedzieć „jak mi przykro”, „przepraszam”, „proszę”, dziękuję” i wszystkie inne słowa miłości, jakie tylko znasz. Nikt cię nie będzie pamiętał za twoje myśli sekretne. Proś więc Pana o siłę i mądrość, abyś mógł je wyrazić. Okaż swym przyjaciołom i bliskim, jak bardzo są ci potrzebni…

A ja – ja tylko żałuję ludzi, żałuję tego, że większość z nas potrzebuje Boga, potrzebuje życia i widma nagrody lub kary po śmierci, by nie myśleć tylko o sobie, by być życzliwym i dobrym po prostu; że musi istnieć dla jakaś supranaturalna istota, by móc usunąć siebie z centrum Wszechświata.

Ż: Nebel RAMMS+EIN

Rzeczy rzadkie

#gładka, elegancka papeteria z czerpanego, nie bielonego papieru, bez żadnych infantylnych żenujących wzorów
#pióro stylowe z nie-złotymi ornamentami
#kobieta bez zawiści
#matka nie ogłupiona swoim dzieckiem
#dobry gust u ogółu
#starszy, niezgorzkniały człowiek
#wykładowca w sposób jasny i interesujący potrafiący przekazać swoją wiedzę
#człowiek racjonalny w swych pragnieniach
#bogacz nie-wyniosły
#artysta nie-pyszny
#kot nie-ciekawski
#piękno w rzeczach wytwarzanych mechanicznie
#przedmioty w ładnym odcieniu fioletu
#piękno – lub chociaż powab – w ‘sztuce’ współczesnej

Blisko, bliżej, najbliżej

Czy jestem w stosunku do ludzi zbyt wymagająca? Że tak łatwo mi przychodzi skreślić ich po prostu, bez żalu? Jestem zwierzęciem stadnym, ale bez przesady; tolerancyjna również nie jestem. Wolę stadko małe, wręcz zerowe, niż krępujące, przy czym moje niskie mniemanie o ludziach relacji społecznych wcale nie ułatwia.

Kiedyś, kiedy myślałam, że ideałów w ogóle kategorycznie nie ma, margines tolerancji na towarzystwo miałam większy. I chociaż nadal twierdzę, że ich nie ma, to z małą modyfikacją – nie ma tylko ideałów obiektywnych. Ja znalazłam idealne towarzystwo – idealne dla mnie – mimo, że bardzo wąskie, dlatego nie odczuwam już potrzeby kompromisu. Nienawidzę wymuszonych rozmów o niczym, grzecznościowego paplania o pogodzie. Nienawidzę krępującej ciszy, więc nie zamierzam się zmuszać do czegoś, co mi absolutnie przyjemności nie sprawia, a wręcz przeciwnie. Życie mało daje okazji do radości – naprawdę zbyt mało, by samemu się jeszcze dodatkowo unieszczęśliwiać.

Ż: Killing Time Aion

Wiosna, czyli lista życzeń

Wiosna! Jednoznacznie, całkowicie, pewnie i stanowczo Wiosna, z promieniami słońca ciepłymi i z ciepłym powiewem, z zieloną mgiełką listków na drzewach i z coraz mniejszą ilością warstw na sobie.

I jest pięknie, byleby tylko nie patrzeć specjalnie pod nogi, bo można ujrzeć wszystko to, co Zima przykryła i teraz naszym oczom oddaje…

Nie chcę Lata, nie lubię Lata i jego wodospadów gorąca z wyblakłego nieba. Chcę wieczną Wiosnę na zmurszałym kamieniu, z poduszką wilgotnego mchu i ciszą niedobudzonych.

Pragnę Krakowa, tęsknię za Nim, potrzebuję Go. Pragnę tego miejsca, gdzie wszystko ma duszę i historię, gdzie grill ustawiony w publicznym miejscu stoi i służy niezdewastowany, gdzie na placu zabaw na niepołamanych plastikowych zabawkach bawią się dzieci, gdzie chce się wychodzić i chce się bywać w knajpach. Chcę kościoła Dominikanów, gdzie gotyk wżera się w serce i w ściany i gdzie nie wiadomo, czy widzi się Anioły raczej, czy Demony. Potrzebuję odpoczynku, odroczenia wyroku sesji, ładowarki do moich prywatnych baterii…

Ż: Fieber Oomph! feat. Nina Hagen