Gdzie się podziała moja dawna wiara we własne siły? Moje przekonanie, że wszystko się uda, że będzie dobrze?
Czuję się taka mała, taka głupia, tak przeraźliwie bezbronna… Przeszłość, wspomnienia – nie cieszą mnie, co najwyżej ranią: ranią, jeśli są bolesne, i ranią, jeśli są radosne – bo wiem, że tych chwil nic już nie przywróci, że może być tylko gorzej.
Coraz wyraźniej do mnie dociera, że nigdy nie będę mogła przestać udawać… Bo… Czy ktokolwiek zechce spędzać czas, rozmawiać z wiecznie zapłakaną, użalającą się nad sobą dziewczyną? Wciąż pochlipującą? Nie. Wy chcecie to słodkie uśmiechnięte powalające blond stworzonko z figlarnymi gwiazdkami w oczach, które można przytulić, pocałować w czółko, połaskotać… Łzy Was irytują, za dużo macie własnych problemów…
Tak, kocham samotność. Samotność to zapowiedź śmierci, a ja pragnę śmierci. Ale jednak – gdzieś tam na dnie jest również wola życia, czuję ją… Czasami, gdy świat powstrzyma na chwilę swoją złośliwość i pokaże mi coś pięknego – jak poduszki śniegu rozjarzone delikatnym światłem – ja naprawdę chcę żyć. Uśmiech, radość – ja to wszystko znajduję w ludziach. Gdy zostaję sama, moją jedyną towarzyszką jest śmierć. Ale żebyście mnie przygarnęli, żebyście ją przegonili – muszę grać, muszę udawać… Muszę grać, żebyście mnie zaakceptowali.