Łątka

Gdzie się podziała moja dawna wiara we własne siły? Moje przekonanie, że wszystko się uda, że będzie dobrze?

Czuję się taka mała, taka głupia, tak przeraźliwie bezbronna… Przeszłość, wspomnienia – nie cieszą mnie, co najwyżej ranią: ranią, jeśli są bolesne, i ranią, jeśli są radosne – bo wiem, że tych chwil nic już nie przywróci, że może być tylko gorzej.

Coraz wyraźniej do mnie dociera, że nigdy nie będę mogła przestać udawać… Bo… Czy ktokolwiek zechce spędzać czas, rozmawiać z wiecznie zapłakaną, użalającą się nad sobą dziewczyną? Wciąż pochlipującą? Nie. Wy chcecie to słodkie uśmiechnięte powalające blond stworzonko z figlarnymi gwiazdkami w oczach, które można przytulić, pocałować w czółko, połaskotać… Łzy Was irytują, za dużo macie własnych problemów…

Tak, kocham samotność. Samotność to zapowiedź śmierci, a ja pragnę śmierci. Ale jednak – gdzieś tam na dnie jest również wola życia, czuję ją… Czasami, gdy świat powstrzyma na chwilę swoją złośliwość i pokaże mi coś pięknego – jak poduszki śniegu rozjarzone delikatnym światłem – ja naprawdę chcę żyć. Uśmiech, radość – ja to wszystko znajduję w ludziach. Gdy zostaję sama, moją jedyną towarzyszką jest śmierć. Ale żebyście mnie przygarnęli, żebyście ją przegonili – muszę grać, muszę udawać… Muszę grać, żebyście mnie zaakceptowali.

Idealizm subiektywny

Najbardziej rozpowszechnione, najszerzej znane i ograne uczucie – że świat wokół mnie nie istnieje, że jest iluzją, bajką – do której nie należę. To złudzenie – że koszmar rzeczywistości jest tylko snem – stanowi często nasze największe marzenie. Bo przecież sen się kiedyś kończy, a wtedy otwieramy oczy i wszystko wraca do normalności. Tak łatwo go przerwać, tak bezboleśnie – budząc się po prostu! Czy nie chciałoby się czasami i z życia tak obudzić?

Gdy małe dziecko budzi się w środku nocy z krzykiem, wyrwane przez strach z nocnego koszmaru – choć wciąż tak samo przekonane o jego realności – kochająca matka, tuląc je w życiodajnie ciepłych ramionach, odgania lęk i uspokaja cichymi szeptami.
A kto nas utuli, kto przegoni nasz strach, gdy zbudzimy się w ciemnościach? Ciemnościach straszniejszych o wspomnienie koszmaru, który wciąż żyć będzie w sercu.

Deformacja

Czuję, jak świat odpada od mnie – kolejno, element po elemencie. Zostaje pustka, w której zdarzenia dnia niosą się pustym pogłosem. Zaczynam bać się siebie nocą, więc uciekam od niej w sen. Czasem pierze poduszki przynosi ukojenie, a czasem pogrąża mnie jeszcze bardziej – wtedy kładę się przerażona i budzę się również goniona strachem, wpadam w zimny poranek i drżę… z chłodu, z obawy…

… korowód nagich, zdeformowanych ciał … powyginane kikuty, blizny, ropiejąca skóra …
… oszalały z bólu [życia?] ojciec potrząsa gwałtownie wiotkim ciałem syna, dodatkowe fałdy skóry na twarzy dziecka falują, odsłaniają mięso, kości… krew zbrązowiała od ropy rozpryskuje się naokoło … matka nie reaguje, ludzie śmieją się jak na festynie …

Muszę przypominać sobie, aby regularnie oddychać. Gdy przestaję, z otępienia wyrywa mnie krzyk cierpiących z niedotlenienia komórek – nie mogę zmusić mięśni, by pozostały nieruchomo, prymitywna wola przeżycia jest silniejsza.

Żyję w świecie egzystencjalnej samotności. Trzymacie mnie za rękę, uśmiecham się, czasem nawet sama myślę, że jestem radosna. A po chwili – momentalnie chowam się w sobie, za sobą… To nie moja ręka, którą trzymacie – tylko coś, co ze mnie wystaje.

A życie boli

Czy zdajesz sobie sprawę, jak boli otwierać oczy rankiem? Wiedząc, że nie zobaczy się nic nowego, tylko to samo bagno, od którego desperacko uciekało się w sen?

Czy zdajesz sobie sprawę, jak boli oddychanie? Wprowadzanie do płuc powietrza wraz z życiem – i spalinami, kropelkami łez, przekleństwami? Jak boli świadomość, że żyjesz, że żyłeś, że będziesz jeszcze tak żyć? Dalej? Że nie możesz samą wolą nakazać sobie, by przestać oddychać, przestać zadawać sobie ból?

Każde uderzenie serca, każdy krok, każdy oddech…

Śmierć jak kromka chleba

Czy zjeść cały chleb rano?
Kromkę za kromką – z dżemem
By życie sobie osłodzić?
Czy raczej – cały dzień po trochu
By głodu nie zaznać przypadkiem?
Czy może lepiej – wieczorem
Wieczorem tylko – w całości
Gdy dzień głodem nas wprawi
W pragnienie czystego chleba?

Apel do zdrowych (?) na umyśle

Wy – ludzie, którzy uważacie się za zdrowych na umyśle, za racjonalnych i widzących świat we właściwym kolorycie, czy aby sąd Wasz nie jest zbyt pochopny? Bo czy nie twierdzicie, że wariat widzi świat niezgodny z jego prawdziwym obrazem, podczas gdy to zdrowy wydaje o nim słuszną opinię? A spójrzcie na siebie krytycznie – choć raz!!! Okiem naukowca i badacza, których przecież uważacie za autorytety.

Gdy badano Was i tych, których zwiecie „chorymi – na depresję”, okazaliście się – nad wyraz nieracjonalnie – przekonani o sile własnego sprawstwa twierdząc, że zależy od Was więcej, niż zależało w rzeczywistości. Wykazaliście się również silnie przerośniętym ego, przypisując sobie nieistniejące – oraz wyolbrzymiając własne – zalety i cechy. Gdzie tu racjonalne patrzenie na świat, w którym upatrujecie wyznacznika zdrowia psychicznego? A może to Wy jesteście chorzy – na euforie, podczas gdy tak zwana depresja jest wynikiem zgodnego z rzeczywistością postrzegania świata, a nie jego powodem. Bo czy łatwo jest żyć ze świadomością, jak mało w rzeczywistości znaczymy i jak niewiele od nas zależy? A zdając sobie z tego sprawę, czy można wciąż się śmiać? Bo czy nazwalibyście zdrowym tego, który – wystawion na tortury – wybucha szczerym śmiechem?

List do Nieobecnych – Tych, Którzy Odeszli

Przeszłość powraca – zatacza swoje błędne koło i staje przed nami z miną niewiniątka, szczerząc zęby i ciskając nam pod nogi wspomnienia.
Ta rozmowa – czy tak wyglądała? Czy takie były Twoje słowa?

Ja: Dlaczego nigdy nie jesteś przy mnie? Dlaczego zawsze jesteś daleko, skoro Ciebie tak kocham?
On: Nie kochasz mnie za to, że jestem przy Tobie, tylko właśnie za to, że mnie przy Tobie nie ma. Nie kochasz mojego spojrzenia, zapachu, dotyku – tylko ich wspomnienia i wyobrażenia. Pragniesz mnie tak samo, jak pragniesz gwiazd zna niebie – nie dlatego, że są piękne, ale dlatego, że nieosiągalne. Ich światło przestałoby cieszyć Twoje oczy natychmiast, gdyby spoczęły w Twoich dłoniach. Kochasz mnie dlatego, że każde wymienione spojrzenie jest kuszeniem losu, każdy pocałunek – bluźnierstwem.
Kochasz mnie za tą niemożliwość, którą sobą reprezentuję, za świat zmyśleń, w który z konieczności uciekasz, za bajkę, za romantyczną legendę. Za to wszystko, co sama robisz, bym ja Cię kochał. Za każdą chwilę oczekiwania i niepewności. Nie kochasz żywego człowieka, tylko zlepek swoich marzeń i oczekiwań

Jak dużo czasu minęło od tamtego dnia… Ponad cztery lata… Dopiero dzisiaj mogę przyznać Ci rację, dopiero dzisiaj jestem do tego gotowa.
Aż cztery lata musiały minąć, bym pojęła, że wszystko to, co zrobiłeś, zrobiłeś, by ochronić mnie i moje marzenia. Nie potrafiłam Ci wybaczyć, zarzucałam, że mnie krzywdzisz… A przecież to ja najbardziej Ciebie krzywdziłam.

Dzisiaj Święto Zmarłych – Samhain. Jak zwykle piszę list do Tych, Którzy Odeszli. Tym razem do Ciebie. Czy jesteś martwy dla świata? Nie wiem. Ale jesteś martwy dla mnie, dla moich myśli. Dziękuję za to wszystko, czego mnie nauczyłeś, za to, że otworzyłeś mi oczy. Za to, że wolałeś, bym Cię znienawidziła, niż bym sama cierpiała na skutek pochopnie podjętych decyzji i głupich, szczeniackich wyborów. Za to, że pokazałeś mi, jakim skończonym egoistą jest człowiek. Za to, że nie byłeś egoistą, choć wziąłeś [prawie] wszystko dla siebie – ze sobą.

Samhain – the time of death & the dead…

You will die someday. Alone. Forgotten, forgetting about the happy days of a child. Memories shattered, broken, abandoned. World falling down faster than a ray of light. Nothing left to believe in. Nothing left to hold on to. Nothing left to aim on. Realizing that you were dying from the day you were born. Tears sinking into barreled soil that once was fertile and green. Guarding Angel lying drunk and depressed by your side – if he even exists, cause you doubt. In everything. Was the life worth all the suffering? You doubt in everything, you believe in nothing – and know nothing, except that it wasn’t. but you still desperately want to live.

Antropocentryzm wrodzony

Ludzie mają wrodzone antropocentryczne widzenie świata – mało tego, autoantropocentryczny. To dlatego tak trudno nam zrozumieć drugiego człowieka – skoro wszystkich postrzegamy przez pryzmat swojej osoby. Wydaje nam się, że kiedy my mamy czas i ochotę, tak samo myślą i inni.

Ludzie wciąż mają do mnie pretensje – że za mało czasu im poświęcam, że nie dbam, olewam… Dlaczego nie pomyślą choć raz, że może to oni mają go za dużo? Czynności, z których im łatwo przychodzi zrezygnować, ja traktuję poważnie, a oprócz nich muszę jeszcze znaleźć chwilę dla siebie – by nie zwariować bez mojej codziennej dawki samotności. A że za dużo czasu na nią poświęcam? Widocznie samej jest mi lepiej niż z kimś.

Bliźniak – Twins in Rapture

Nie nadaję się do współżycia z ludźmi, nie nadaję się do życia w społeczeństwie, w grupie… Nawet najmniejszej. Wiem, że to nie zaleta – tylko wada. Poważna wada. Wiem. Samotność to pożywka myśli, ale i ona – i te myśli – zabijają. Człowiek potrzebuje ludzi, narażając się im krzywdzi najbardziej siebie.

Jak długo można żyć, modląc się do żyletek? Jak długo można śnić o samych tylko cmentarzach – dopóki coś nie pęknie? Jak długo można denerwować ludzi i doprowadzać ich na skraj wytrzymałości, krzywdzić ich, żywiąc egoistyczną nadzieję, że – wściekli – skręcą mi kark? Uśmiechać się fałszywie, grać słodkie, małe kociątko – byleby tylko nie męczyli czysto grzecznościowymi pytaniami w stylu „Co ci jest?” lub „Jak się czujesz?” – na które tak naprawdę nie chcą znać odpowiedzi – lub by jej nie zrozumieli? Jak długo można połykać łzy… Jak długo… można…

Cholera, jest mi coraz gorzej. Za każdym razem staczam się niżej. Staram się to jakoś przezwyciężyć, ale każda radość – nawet niezwykle realistycznie odczuwana – trąci fałszem. Patrzę się w lustro i widzę nas dwie, każda chce czego innego – ale pędzą wspólnym torem i obie się rozbiją.