Tęsknota

Nie wiem o czym mam pisać – przed chwilą wiedziałam, ale jak tylko siadłam nad klawiaturą zapomniałam. Zresztą – wszystko jedno co piszę, mogę pisać cokolwiek bo to i tak nie ma większego znaczenia.

Mój magiczny, ciemny, depresyjny świat wraca – nareszcie. Kocham to cierpienie, pragnę go… Z moim bólem nigdy nie jestem samotna; sama – owszem, ale nigdy samotna. I mam wtedy wszystko – cały mój malutki, cmentarny świat. Gdzie nie ma nikogo. Żywego. Nawet mnie.

Nie czuję się człowiekiem – bogowie, jak ja nie chcę być człowiekiem.

Nie czuję się jeszcze dorosła – wręcz nie chcę być dorosła. Dorosłość wiąże się z obowiązkami wobec świata – wobec którego nie czuję się zobowiązana. Przypomniałam sobie moją samotną wizytę na cmentarzu augsburskim – było ciepło, słonecznie i pusto. Było pięknie. Tęsknię za martwym, pustym pięknem. Tylko żywy może tak pragnąć śmierci.

Wieczorny pociąg

Pociąg, którym wybrałam się w swoją życiową podróż, zdecydowanie za szybko przed siebie mknie… Słońce świeci prosto w twarz, gra cieniami przez brudną szybę przyziemnych myśli i trosk. Świat pojawia się za oknem na chwilę zbyt krótką aby móc docenić jego piękno i wielkość. A wszystko, co mi w życiu było cennym, zostawiłam na peronie który oddala się teraz z każdą sekundą. Zostawiłam bez gestu, bez słowa… To, co było, nigdy już nie powróci. Każdy musi coś za sobą zostawić, porzucić – wspomnienia na żer. Serce na pastwę smutku? Nie chcę tak żyć, naprawdę nie chcę.

Moja miłość już nie dla mnie. Zgubiłam ją na drodze życia, zgubiłam pośród kłamstw i klątw. Zgubiłam miłość mojego życia, pozwoliłam jej odejść. Tych chwil nikt mi nie zwróci. Teraz, gdy pozwalam popołudniowemu słońcu wypalać me oczy, wiem, że kochałam miłością pierwszą i jedyną, że kochałam bez pamięci. Ale zdławiliśmy tą miłość.

Wchodzę w życie z ociąganiem typowym dla tych, którzy myślą. Ale wchodzę, niechaj po wieki będzie przeklęta ta chwila! Zestarzeję się, obrosnę tłuszczem i moralnością, oczy zgubią blask i myśli i będę człowiekiem. Świat z każdą chwilą przyśpiesza. Ojcze, daj mi siłę. Daj mi pamięć bo nie mogę zapomnieć. Dziś wiem, że nie kocha mnie nikt i że nikt mnie już nigdy nie pokocha, tak samo jak ja nie pokocham już nikogo. Dni miłości się w moim życiu skończyły. Och, żeby mnie tak zgniótł ten świat którego misterną grozę podziwiam przez zakurzone okno! Żeby mnie zmiażdżył – nie zgiął – wysączając ostatnią myśl z zatrutego refleksją umysłu… Mogłabym już nie żyć, mogłabym już nie myśleć, nie doświadczać, nie łykać bólu wraz z chwilami z których przecież żaden pożytek, które gubię jak perły w błocie, w chaosie, w cierpieniu, pomiędzy łzami… Wszyscy, wszyscy się cieszą – a może tylko śmieją? Wieko trumny zamyka się nade mną, żywcem mnie w grobie grzebie człowieczeństwo. Padam przygnieciona grzechem, nie wiem-li tylko czy swoim. Towarzyszy mi chór aniołów przeklętym krzykiem Córka człowieka! To brzmi jak przekleństwo, jak wyrok, jak skaza. Czemu, czemu mnie w tym ciele zamknięto? Ja wśród gwiazd plątać wiatr powinnam, pląsać na klejnotach pajęczyny w mglisty poranek! A jestem tylko przeklętym człowiekiem.

Myślałam, że można się wyrodzić, że można coś zmienić. Zapada zmrok. Już tak nie myślę. Układam się miękko na trawie i czekam. Na co? Na zbawienie, którego nie ma? Na Sąd, który nigdy nie nastąpi? Żeby chociaż piekło zesłało na mnie swoje czerwone płomienie! Gdzie się podział ten Anioł Stróż, z którym po dziecinnemu naiwnie mówiłam paciorki? Gdzie dziś jest Bóg, w którego wierzyłam? Nie znajduję go nigdzie, nawet wśród kwiatów, do których modlą się piękne, jednodniowe motyle.

Wieczorne powietrze wzbudza na skórze dreszcz. Zimno mi. To gwiazdy tak mrożą. Te same, które tak grzeją serca kochanków. I gdzie tu sprawiedliwość?

Siedzę dziś sama, młodością brzemienna
która w czas bezpowrotnie ucieka
a droga przede mną taka daleka…
i trudem wielka, i wielce kamienna…

Ogrodu mojego przejadłam owoce
na uczcie, gdzie gości Rozpusta witała,
dziś sama tylko z Brakiem pozostałam
co sączy podstępnie ostatnie me moce.

Na świat wypłynę okrętem przeklętym
a żaglem mu będzie wieczna Tęsknota;
kompas mi dali ze szczerego złota
które jest przecie przewodnikiem błędnym.

Matura – Życie – Czas

Matura zbliża się do mnie przeraźliwie szybkimi krokami. Jakże niedawno były to całe cztery lata liceum, chwilę później – chwilę wypełnioną tonami przeżyć człowieczych – został tylko rok. Miesiąc. Osiem dni. Tydzień. I tak dalej. Patrzę w lustro i widzę swoją twarz – jest taka sama jak rok temu, gdy miałam lat osiemnaście – to samo pytanie o przyszłość w pozornie kluczowym momencie. Tylko śladów obaw w oczach trochę więcej. Boję się – ale ja się zawsze boję. Tym razem to co innego. Wiem że nic się nie zmieni, już tyle razy przerabiałam “przekraczanie progu Czegoś Nowego“. Ale to takie niezwykłe – jestem Maturzystką. Tyle razy patrzyłam na maturzystów w ciągu poprzednich lat, dziś też jestem obdarzona epitetem który nic nie znaczy. A jednak coś zmienia.

Spojrzałam w lustro jeszcze raz. Twarz ta sama, ale jakby z wyrytym słowem “Matura” na czole. To jest właśnie chwila. Nie wiem jak to opisać. Ale to pewien fragment mojego życia, coś co już nigdy się nie powtórzy tak samo jak kilka dni obaw przed przekroczeniem progu dorosłości – pieprzonych osiemnastu lat. To fragment mojego życia który znika za zakrętem. To zlepek obaw, wściekłości na książki, zniechęcenia – a chwilę później strachu, że te kilka chwil mogłam przecież poświęcić na przewertowanie o jednej kartki w zeszycie więcej.

Today is the first day of the end of your life Ktoś kiedyś stwierdził, że chodzi o dzień jutrzejszy – otóż nie. Dzisiaj. Teraz. To jest koniec. Całe życie to jeden wielki koniec, odchodzenie w nicość, w niepamięć. Ta chwila – właśnie ta teraz – jest całym życiem które mam na własność. Oprócz tego kilka szarych wspomnień, wytartych od ciągłego wertowania wyidealizowanych słonecznych dni dzieciństwa. “Świat jako wola i przedstawienie”. Hahaha!!! Czy wiecie czyje to dzieło? Zresztą imiona są nieważne, twórcy są nieważni, kultura coraz bardziej otwarcie sankcjonuje awans bezimienności.

Uznaję potęgę myślenia i umysłu. Kocham wiedzę. Kocham wiedzieć. Oczywiście kocham wiedzieć bardzo wybiórczo, tylko to co mieści się w kręgu moich zainteresowań. Ale dziś – dziś patrzę na te wszystkie podręczniki i na siebie i zaczynam mieć wątpliwości czy to jest coś warte. Bo któż to doceni, kiedy skoro nawet ja sama nie widzę w tym żadnego sensu? A gdybym była głupia, gdybym była pozbawioną krztyny inteligencji lalką barbie z pierwszej lepszej dyskoteki, gdybym nie czytała tych wszystkich… rzeczy… Gdybym nie myślała, nie postrzegałabym świata w ten sposób. Nie pytałabym czy życie ma sens i nie starała się dowodzić wciąż (a czego tu swoją drogą dowodzić?) że nie ma.

Starcze! (…)
Ty mnie zabiłeś! – Ty mnie nauczyłeś czytać!
W pieknych księgach i pieknym przyrodzeniu czytać!
Ty dla mnie ziemię piekłem zrobiłeś
i rajem!

Mam serce. Mam umysł. To tak, jakbym gołą ręką wyjmowała węgle z ogniska. Myślę, widzę i przez to sama skazuję się na cierpienie. Nienawidzę tego świata. Miotam się jak ryba wyciągnięta z wody zamiast spokojnie ułożyć się na piasku i poczekać, aż usmażą mnie promienie słońca. A może ryby miotają się na wyżynach umysłu nie po to, by wrócić do wolno płynącej wody świata, a po to, by znaleźć kamień na którym rozkwaszą sobie łeb?

Droga donikąd

Idę naprzód i nie wiem gdzie dojdę
brukiem straconych stuleci
a iść muszę – niestety! – iść muszę
bo ziemia spod stóp mi uleci

Idę na przód i nie wiem gdzie dojdę
wzdłuż drogi przeklęte jarmarki
gdzie człowiek i demon i zwierzę
rad kupczy duszą wraz z ciałem

Idę naprzód i nie wiem gdzie dojdę
i nie wiem czy dojść gdzieś wciąż pragnę
tą drogą co w pustkę przestrzeni
wstawiła zbłąkana myśl ludzka

Spóźnione życie

Jestem na tym świecie idealnie nie w porę na wszystko. Jestem zawsze nie w porę, w złym momencie każdej historii i każdego wątku. Każda wzniosła myśl już była, każdy mój ból przeżył już ktoś inny i przez to życie moje nie tylko mi wydaje się wtórne, ale moja historia całemu światu spowszedniała. Świat nie jest już piękny, świat się kończy i broczy śmierdzącą posoką. Nie jestem w stanie stworzyć nic nowego. Jedyny pozytywny element w tym cholernym “życiu-nie-w-porę” to to, że mnie ta beznadzieja niczym nie zaskakuje. Boli – owszem, ale nie zaskakuje.

Pragnę zawsze czegoś czego nie dostanę, bo jestem “nie-w-porę”. Zazwyczaj za późno, czasami tylko za wcześnie – i jedynie ta sytuacja ma w sobie wątły blask żebraczej nadziei, bo czas biegnie uparcie liniowo do przodu i tak jak nie mogę go cofnąć by umiejscowić się w odpowiednim momencie, tak mogę przecież poczekać i mieć nadzieję, że jeżeli istnieje coś takiego jak “moja kolej”, to nadejdzie póki będę z niej jeszcze mogła skorzystać.

Czy za to okropne spóźnienie winić mam moja mamę, moich rodziców, moich przodków – że tak długo zwlekali? Nie, nie… Ja po prostu dorosłam z archaiczną duszą. Wyznaję ideały przeszłości, tęsknię za tym za czym tęsknić już nie przystoi bądź – co gorsza – tęsknić wręcz nie wolno. Jestem reliktem epoki “uduchowionych”. Widzącym, który przeklina swoje zdrowe oczy żyjąc w odstręczającym wizualnie społeczeństwie ślepców. Bo tęcza co drugi deszczyk nie zrekompensuje świadomości ohydy tego świata.

Spóźniłam się… Strasznie się spóźniłam, Moje Kochanie…

Niech przepadną ci, którzy uwagi nasze wypowiedzieli już przed nami.
Aelius Donatus

Wojna

Kiedyś to się skończy – pomyślał Stuckler. Arkadia nie trwa wiecznie. (…) Wszystko tutaj jest falsyfikatem, nawet piękno, które stworzyli, jest fałszywe. (…) Ta straszna wojna kiedyś się skończy, nastąpi powrót do banalności. Lecz jeśli przegramy wojnę, pomyślał, nie będzie dla nas miejsca pod słońcem. (…) Ogłoszą, że byliśmy zbrodniarzami, wyrzutkami rodzaju ludzkiego. Prowadzimy tę wojnę w sposób okrutny, ale wszystkie wojny są jednakowo okrutne. Przypiszą nam największą hańbę od początku świata, jak gdyby to wszystko działo się po raz pierwszy w historii ludzkości. A przecież nie czynimy nic, czego inni nie uczyniliby już przed nami. Zabijamy wrogów naszego narodu aby odnieść zwycięstwo. Zabijamy w wielkiej skali ponieważ świat poszedł naprzód i wszystko odbywa się teraz w wielkiej skali. To śmieszne i żałosne, ale jeśli przegramy wojnę, zwycięzcy ogłoszą, że dokonaliśmy masowego mordu, zupełnie jakby mord bardziej umiarkowany był usprawiedliwiony. Na tym polega ta ich moralność, w imieniu której prowadzą wojnę. jeśli przegramy, sporządzą bilans ofiar i dojdą do wniosku, że byliśmy zbrodniarzami bez sumienia. Kazałem zabić nie więcej jak stu Żydów. Gdybym kazał zabić tylko dziesięciu, czy byłbym bardziej moralny i godny zbawienia? To nonsens, ale przecież tak właśnie powiedzą, jeżeli wygrają tę wojnę. Będą liczyć zmarłych i nie przyjdzie im do głowy, że zabijałem, aby zwyciężyć. Gdybym zabijał niewielu, oszczędzał wrogów, byłbym zdrajcą własnej sprawy, bo miłosierdzie na wojnie jest działaniem na korzyść przeciwnika, pomniejszaniem własnych szans. Tak było zawsze. Żydzi? Polacy? Rosjanie? Każdy oszczędzony Żyd czy Polak może sprawić, że zginie na tej wojnie Niemiec, człowiek mojej rasy i krwi. Ale jeśli wygrają, uczynią mi zarzut, że byłem bezlitosny, zapomną o tym, że tak było zawsze, zapomną również o swoim własnym okrucieństwie i braku litości. Nie wymyśliłem tej wojny, Adolf Hitler też jej nie wymyślił. To sam Bóg uczynił ludzi wojownikami. Tak było zawsze.

“Początek”, rozdział XIX
Andrzej Szczypiorski

Mała Apokalipsa

Smutek, tylko smutek. Skamieniały, zardzewiały, wiekiem przygięty do ziemi. Cień drzew, cień myśli i zimne, marmurem zaszłe spojrzenia dookoła. Chłód, chłód od ziemi, od serca i z grobów – i nawet z latami gnijących liści. Mysli też gniją warstwami opadłymi na uświęconą ziemię. Ciężkie, z kryształu wycięte niebo kruszy granit, obala krzyże i świętości stuleci. Umysł, duszony kamieniem, obala sam siebie i sączy łzy jak przeklęte wino strachu. Sen pręży swe ciało ponętnie, pełznie po szczątkach, wspomnieniach i śladach dni. A oczy pozostają otwarte, zwierciadłem wabią zło i brud świata.

Szczęście minęło,
Nadzieja zgasła
Ten jeden pozostał grób.

Motyl z wyrwanymi skrzydłami

Czasami zastanawiam się, skąd w moim życiu – skąd w życiu ludzkim w ogóle – tyle cierpienia… Bywają dni, gdy czuję się, jakby mnie ktoś krzyżował – chociaż pozornie nic, absolutnie nic się nie stało. Gdy cierpienie bierze źródło ze świata zewnętrznego, z otoczenia – gdy można znaleźć jego źródło – można też ból w jakiś sposób zracjonalizować. A TO? Skąd bierze się TO co czuję? Gdzieś głęboko we mnie, jakaś cząstka mojego jestestwa przeżywa agonię. Która? Czemu? Dlatego, że żyję. W świecie bez nadziei, gdzie uczucia tępi się jak chwasty, gdzie człowiek jest mniej wart niż materia truję się oparami brudnego miasta, oddechami odczłowieczonych świń, byków i belek drewna… Zdycham… Powoli zdycham… Żeby jeszcze ja cała – nie, tylko dusza mi powoli obumiera. Staram się – cały ten przeklęty świat, całe to nieczułe niebo mi świadkiem – staram się ocalić ją w tej nieżyznej glebie, wśród posuchy uczucia…

Dlatego też czuję przez łzy dziwnie perwersyjną przyjemność wynikającą z tego cierpienia. Cierpię – więc żyję. Boję się uśmiechu, bo czy uśmiech przystoi przy łożu śmiertelnym ludzkości? Boję się szczęścia, bo nie wiem jak mając duszę wrażliwą można się cieszyć egzystując na tym śmietniku. Boję się, że radość przytłumi ten ból – który nie pozwala mi zapomnieć, że mam jeszcze duszę. Cierpiącą katusze, stłamszoną, wyżętą i oplutą – ale mam. Jestem sama jak kołek, z duszą do krzyża przybitą w agonii… I nawet gdy złamię, gdy rozwalę mój kokon kamienny, marmurowy sarkofag w którym wśród łez się przez tym światem staram schronić – nadal będę w izolatce, bezładnie tłukąc się między cudzymi ścianami… Bezradna jak motyl z wyrwanymi skrzydłami…

Burza

Za oknem deszcz, chmury – moja pierwsza w tym roku wiosenna burza. Jest pięknie; ta chwila jest strasznie piękna – jedna z tych, gdy czas nie istnieje, nie liczy się… Ale to bardzo gorzkie piękno, pełne bólu, wspomnień, rozmyślań…

Ile razy przyglądałam się burzy zazdroszcząc piorunom tego ich istnienia niesamowitego, urzekającego – i tak krótkiego, że nie zdążyło przesiąknąć bólem? Złapać błyskawicę wzrokiem – ułamek sekundy bardziej niepowtarzalny niż człowiek nosić w umyśle i czekać na następną, następną… Zapatrzeć się w błyskawice, chmury, w deszcz karmiący ziemię i starający się zmyć z niej kalające ją ślady człowieka – zapomnieć się choć na chwilę, choć na chwilę… O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny… Burze wiosenne są inne – na jesieni wiatr niesie woń zgniłych liści, przetrawionej śmierci – teraz kwiatów, śmierć dopiero nadchodzi…

Łapać chwile, zbierać chwile takie jak ta by starczyły na całe życie… Chciałabym znowu być dzieckiem – gdy byłam dzieckiem cały świat jawił mi się jako piękny… Każda chwila, każda chwila… Dzieci nie marnują czasu bo się nie śpieszą, dzieci mają przed sobą nieskończoność z tego prostego powodu, że nie widzą w życiu końca… Dzieci mają piękny, dobry świat bo nie skusiły ich jeszcze pieniądze, bo rzeczy są dla nich narzędziem a nie celem. Dla dzieci nic nie jest prozaiczne, wszystko jest natomiast źródłem zdziwienia, twórczej refleksji… Nigdy, nigdy nie dorastać… Za późno – nie ma, nie ma dla nas powrotu… I tylko takie chwile pomostami wspomnień łączą z dzieciństwem…
Zdławiłam swoje dzieciństwo siłą bo wtedy jawiło mi się jako “mniej atrakcyjne” niż świat dorosłych. Jakże się myliłam… Gdy ja siłą odstawiałam lalki bo “dorosłym nie przystoi” inni szykowali się do zamienienia mnie w swoją zabawkę.

Ten świat – jak ja się go boję… Będąc samotnym człowiek idzie i umiera. Inni interesują się cudzym cierpieniem tylko po to, by porównać je ze swoim i stwierdzić że oni i tak cierpią bardziej. Bo w pierwszej osobie zawsze cierpi się najbardziej.