Pociąg, którym wybrałam się w swoją życiową podróż, zdecydowanie za szybko przed siebie mknie… Słońce świeci prosto w twarz, gra cieniami przez brudną szybę przyziemnych myśli i trosk. Świat pojawia się za oknem na chwilę zbyt krótką aby móc docenić jego piękno i wielkość. A wszystko, co mi w życiu było cennym, zostawiłam na peronie który oddala się teraz z każdą sekundą. Zostawiłam bez gestu, bez słowa… To, co było, nigdy już nie powróci. Każdy musi coś za sobą zostawić, porzucić – wspomnienia na żer. Serce na pastwę smutku? Nie chcę tak żyć, naprawdę nie chcę.
Moja miłość już nie dla mnie. Zgubiłam ją na drodze życia, zgubiłam pośród kłamstw i klątw. Zgubiłam miłość mojego życia, pozwoliłam jej odejść. Tych chwil nikt mi nie zwróci. Teraz, gdy pozwalam popołudniowemu słońcu wypalać me oczy, wiem, że kochałam miłością pierwszą i jedyną, że kochałam bez pamięci. Ale zdławiliśmy tą miłość.
Wchodzę w życie z ociąganiem typowym dla tych, którzy myślą. Ale wchodzę, niechaj po wieki będzie przeklęta ta chwila! Zestarzeję się, obrosnę tłuszczem i moralnością, oczy zgubią blask i myśli i będę człowiekiem. Świat z każdą chwilą przyśpiesza. Ojcze, daj mi siłę. Daj mi pamięć bo nie mogę zapomnieć. Dziś wiem, że nie kocha mnie nikt i że nikt mnie już nigdy nie pokocha, tak samo jak ja nie pokocham już nikogo. Dni miłości się w moim życiu skończyły. Och, żeby mnie tak zgniótł ten świat którego misterną grozę podziwiam przez zakurzone okno! Żeby mnie zmiażdżył – nie zgiął – wysączając ostatnią myśl z zatrutego refleksją umysłu… Mogłabym już nie żyć, mogłabym już nie myśleć, nie doświadczać, nie łykać bólu wraz z chwilami z których przecież żaden pożytek, które gubię jak perły w błocie, w chaosie, w cierpieniu, pomiędzy łzami… Wszyscy, wszyscy się cieszą – a może tylko śmieją? Wieko trumny zamyka się nade mną, żywcem mnie w grobie grzebie człowieczeństwo. Padam przygnieciona grzechem, nie wiem-li tylko czy swoim. Towarzyszy mi chór aniołów przeklętym krzykiem Córka człowieka! To brzmi jak przekleństwo, jak wyrok, jak skaza. Czemu, czemu mnie w tym ciele zamknięto? Ja wśród gwiazd plątać wiatr powinnam, pląsać na klejnotach pajęczyny w mglisty poranek! A jestem tylko przeklętym człowiekiem.
Myślałam, że można się wyrodzić, że można coś zmienić. Zapada zmrok. Już tak nie myślę. Układam się miękko na trawie i czekam. Na co? Na zbawienie, którego nie ma? Na Sąd, który nigdy nie nastąpi? Żeby chociaż piekło zesłało na mnie swoje czerwone płomienie! Gdzie się podział ten Anioł Stróż, z którym po dziecinnemu naiwnie mówiłam paciorki? Gdzie dziś jest Bóg, w którego wierzyłam? Nie znajduję go nigdzie, nawet wśród kwiatów, do których modlą się piękne, jednodniowe motyle.
Wieczorne powietrze wzbudza na skórze dreszcz. Zimno mi. To gwiazdy tak mrożą. Te same, które tak grzeją serca kochanków. I gdzie tu sprawiedliwość?
Siedzę dziś sama, młodością brzemienna
która w czas bezpowrotnie ucieka
a droga przede mną taka daleka…
i trudem wielka, i wielce kamienna…
Ogrodu mojego przejadłam owoce
na uczcie, gdzie gości Rozpusta witała,
dziś sama tylko z Brakiem pozostałam
co sączy podstępnie ostatnie me moce.
Na świat wypłynę okrętem przeklętym
a żaglem mu będzie wieczna Tęsknota;
kompas mi dali ze szczerego złota
które jest przecie przewodnikiem błędnym.