Zdrowie.
Przez szereg lat mialam w domu szpital. Loze smierci tuz za sciana. Musialam obserwowac, jak bol wypacza swiat, jak niemoc degeneruje wole, mysli, samo jestestwo czlowieka. Jak nieunikalne i zarazem namacalne, bolecznie widocze – to po prostu za duzo. Jak totalna zaleznosc odzera z godnosci.
Milosc? Co mi po milosci, jesli nie moge okazac swojej w jakis zwyczajny sposob? Pocalunkiem, objeciem, unia dwoch cial? Jak potwornie musze sie czuc, gdy droga mi osoba patrzy na mnie lezaca we wlasnych odchodach? Zygajaca kalem? Smierdzaca, ledwo przytomna, ledwo swiadoma? Nie chce takiej milosci, nie moge tyle od kochajacego wymagac, poza tym jak ja mam kochac kogos, jesli siebie w tej sytuacji kochac nie moge, a tylko brzydze sie soba?
Nie, nie chce milosci, chce zdrowia lub smierci.
Bezpieczenstwo.
Mam paranoje. Cale stado tych wielkich, glosnych padlinozernych ptakow o brudnych, pozlepianych piorach.
Ten strach mnie paralizuje, wchodzac z Depresja w dysonans.
Dlatego potrzebuje poczucia bezpieczenstwa. Nadziei, ze ominie mnie wojna (ktorej szalenie sie boje), ze zanim zniewoli mnie starosc badz choroba, umre po prostu, chociazby ze swojej reki. I ze moi bliscy beda bezpieczni.
Pieniadze.
Nie implikuja szczescia, to prawda. Ale pewien poziom dobrobytu jest do szczescia niezbedny, przynajmniej zdecydowanej wiekszosci ludzkosci. Nie jako cel naturalnie, ale jako srodek (jak twierdzic bede zawsze, w razie dyskusji odsylajac do autorytetow Arystotelesa i Platona).
Nie umieszczam zlota na miejscu pierwszym z tej tylko przyczyny, ze jakkolwiek kupic moze w dzisiejszym swiecie niemalze wszystko, to Bezpieczenstwo i Zdrowie wciaz pozostaja w gestii Fortuny.
Milosc.
Ciezko mi przychodzi wypuscic ten termin spod palcow, bo nie o milosc per se mi chodzi, nie o ten przycpany, nierealny stan burzy hormonow i tryumfu genow nad moja wola.
Tak, jest mily, ale moge przeciez kupic heroine. Badz extasy. Trawe nawet, wyjdzie na to samo.
I bynajmniej nie chodzi mi o sex, sex dla mnie jest jak czekolada – smaczny, moze byc, ale nie potrzebuje do zycia. Moj Sex Drive jest bliski zeru, niemalze nie istnieje
Nie, chodzi mi… o ta bliskosc, o swiadomosc, ze gdzies tam jest ktos, kto mnie akceptuje, pragnie, dostrzega we mnie piekno. Pragne bliskosci, pragne dac szczescie i przyjemnosc tej osobie i z jej przyjemnosci ja z kolei czerpie swoja. Widzac siebie w tych oczach, widze sens i zupelnie mnie nie obchodzi, ze nie jest to jakis sens totalny, ze z punktu widzenia Wszechswiata wciaz nic nie znaczymy.