Zmierzch – rozlał atrament…

Nieosiągalne niebo, lodowo niebieskie, zalane brzoskwiniowym blaskiem usypiającego słońca… Chmury – jak poduszki, na których za chwilę głowę ułoży jasnowłosy bóg – zanurzone w złocie, przybrudzone nim na krańcach, nasiąknięte światłem… Gorejący dysk prześwitujący przez obrane z liści gałęzie jak przez koronki, jego płomienie ginące w grudniowym powietrzu, ledwo dotykające zszarzałej śmiercią ziemi – choć stawiające w płomieniach całe niebo.
Naprzeciw jaśniejącej twarzy słońca – szare miasto rozlazłe dookoła mnie, z kryształami szklanych wieżowców w sercu, do którego zmierzają żyły torów, biegnących za horyzont… Nierealność tej chwili – tego wrażenia przedziwnie rozciągniętego w czasie, rozpiętego na każdym bodźcu, każdym uczuciu, którego doznaję… Wieczność pożogi walczącej z lodem nade mną, eony liści na drodze, nieskończoność szlaku torów, ciągłość szpilek chłodu na policzkach, pieszczoty wiatru we włosach… I ta apokaliptyczna wizja niebiańskiego ognia zajmującego szklane wieżowce…
Przy torach mały drewniany krzyż tonący wśród wiązanek kwiatów i zgasłych zniczy; jego odpustowe barwy, jego istnienie, moja jego świadomość – niezwykła przeciwwaga dla ogółu wrażenia, inna oś skupienia…

Przypomniało mi się, co K. mówiła o M. – “Przystań”. Bezpieczna przystań, do której targany zimnymi wiatrami statek może zawinąć, w której może się schronić.

Czy jesteś – latarnią morską wskazującą drogę do mojego portu?
Więc nie nagrobnym zniczem? Jakie to dziwne…

4 Replies to “Zmierzch – rozlał atrament…”

  1. krwawe łzy potoczyły się po rozpalonych policzkach… czarne pióra rozsypały się kontrastem po śniegu..
    nie warto wciąż myśleć o śmierci… w koncu dopiero po niej zapalimy ten znicz… nie teraz.. to nie ten czas…

  2. nie mam pojęcia co stało się ze mną czytając ten text… dłonie są bardzo zimne, palce, sekundy ulatują, szukają drogi, błądzą, płonące wieżowce… “szklanka z rzeczywistością spoczywa na stole, gotowa na śmierć i upokorzenie, rosną kwiaty, bardzo piękne, na parapecie, zmierz je wzrokiem, rosną ? prawda ? jakie to piękne, uczucie, bo one są… czerwone i żółte, niesamowite uczucie… w tej chwili, taki malutki skrawek rzeczywistości, krawędź ostra jak żyletka, żyletki wkłada się do maszynki i… i widzę, znów, oddech unoszący się na ulicach, oddech twarzy beznamiętnych, mijanych minut i sekund, i trudno jest uwierzyć w to jak kwiaty mogą tak po prostu rosnąć sobie w doniczkach…
    apokaliptyczna wizja niebiańskiego ognia zajmująca szklane wieżowce…
    monotonny rytm, bębny
    blaszane, piski biegnących dzieci, dogasa zapałka…
    hmm…miyu…hmm

Leave a Reply to darknessdeath.. Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *