Czasami wydaje mi się, że przyciągam w jakiś dziwny, niepojęty sposób ku sobie wszelkie tragedie tego świata… Nie, nie same największe – które zmiotłyby mnie z powierzchni ziemi, ani nie same średnie – które by mnie zmiażdżyły. Ciągną za to do mnie nieprzeliczone stada małych dramatów, utrudniających życie ciągłym kąsaniem, brzęczeniem, kaleczeniem…
Wiem, że sytuacje extremalne zdarzają się rzadko… Że życie składa się w przeważającej części z elementów pośrednich… Ale ja już jestem zmęczona… Chociażby tłumaczeniem, że – chociaż rozdrobnione – tragedie te są w sumie równie ciężkie do zniesienia i bolesne jak “wielkie życiowe trzęsienia ziemi”. Bo przecież nikt rozsądny nie stwierdziłby, że lżejszy byłby wór piasku niż kawał kamienia, gdyby waga ich była taka sama – tylko dlatego, że kamień stanowi jednolitą masę.
Doskonałe porównanie.
Kochanie, mi nie musisz tłumaczyć, bo to rozumiem, a innym nie musisz tłumaczyć, bo nie musisz 😉
Chyba nikomu nie musisz tłumaczyć….
Hmmm….
Właśnie z tego składa się życie – z małych problemów, ale zarówno z małych przyjemności…
Życie… – ciągłe pasmo problemów z którymi musimy się mierzyć… Trzeba mieć dużo siły, wytrwałości… by żyć…