Bóg?

Bóg jest po prostu wygodny, ułatwia życie tym, którzy nie mają siły lub ochoty przebijać się przez życie własnym sumptem, którzy nie umieją podejmować własnych decyzji. Wiara stanowi drogowskaz tam, gdzie człowiek nie wie, co czynić – i nie ważne, że w 90% przypadków czyni wbrew jej zasadom: tam, gdzie czuje się zagubiony, wychodzi do niego Bóg i wskazuje gotowe rozwiązanie.

Bóg obiecuje sprawiedliwość w świecie, w którym nie wygląda, jakby sama mogła się zrealizować, tłumaczy to, co dla ludzi niewytłumaczalne, daje nadzieję życia wiecznego (bo człowiek jak niczego boi się śmierci oraz nie potrafi pogodzić się z utratą najbliższych), ustawia świat w perspektywie zrozumiałej dla człowieka (z nim samym w centrum) ratując od beznadziei. Ale nie dla wszystkich jest niezbędny.

Chciałabym, żeby Bóg był – chciałabym spotkać jeszcze ojca, dziadka, wujka… Chciałabym, żeby wszystkie skurwysyny z tego świata topiły się całą wieczność w jeziorze żywego ognia, żeby cierpienie, jakie przynosi życie, miało jakiś sens. Ale jestem na tyle przytomna, że zdaję sobie sprawę, iż są to tylko moje pragnienia – i nic więcej. Chciałabym, i tyle; chcę jeszcze wielu innych rzeczy, niekoniecznie tak szczytnych – moje marzenia się nie spełniają same przez się, poza tym nie jestem tak dumna ani tak bezczelna, żeby uzależniać Boga od swoich preferencji ani by upodabniać go do siebie – jeśli istnieje. Bowiem jeżeli jest Bóg, to tak dalece wykracza on poza nasze pojmowanie i poza nasze kategorie, że mówienie o nim per ‘dobry’ czy ‘litościwy’ najwyżej mu uwłacza. Ale w naszej niszy zawieszonej między nieskończonością a nicością nie jest ważne, jaki jest Stwórca – ważne, byśmy w chwili zwątpienia mogli się czegoś złapać. To strasznie niskie, ale nie mi to oceniać, skoro milionom ludzi pozwala żyć.

Ż: As the Bell of Immolation Calls LIMBONIC ART

Solitude

Samotny Succub z nieodłączną chusteczką i srebrnokocim kołnierzem na szyi. Succub zapomniany, gone with the wind, na własne życzenie. A jednak trochę smutno, że się tak bez wysiłku udało. Ale za to jak przyjemnie, jak spokojnie… nikt nie mąci ciszy, komórka się kurzy… I jeszcze więcej wolnego czasu.

Moja rodzicielka twierdzi, że mnie nie poznaje – że zniknęła gdzieś moja fantazja, spontaniczność. Zniknęły, mamusiu, szmat czasu temu. Ale przecież nie mogę Cię winić za to, że mnie nie znasz, skoro nie dałam się poznać.

Człowiek zawsze jest samotny – samotny się rodzi i samotny umiera. Niektórzy z tą samotnością walczą, inni walczą o nią, jeszcze inni – po prostu ją przyjmują. Moja niechęć do ludzi? To raczej niechęć do ludzkości i tego, co jako zbiór sobą reprezentuje. Bo brakuje mi czasem towarzystwa, ale co z tego, kiedy nie mogę się wśród innych znaleźć? Brak nam płaszczyzny porozumienia, nie mam o czym z nimi rozmawiać. Więc rozmawiam z Kotem bezdźwięcznym językiem spojrzeń i oddechów, wtulania się w ciepłe futerko. I z tymi nielicznymi, którzy potrafią spojrzeć na świat z różnych punktów widzenia.

Ż: Caress the Damned CEMETARY

Wyznania kontrowersyjne

Nie lubię wakacji, przeraża mnie bezmiar wolnego czasu, który z gracją marnuję – wolę rok akademicki, gdy masa zajęć zmusza mnie do aktywnego korzystania z tych chwil, które zostają. A teraz wszystkie zostają, nieruszone.

Ale ‘wolę’ bynajmniej nie znaczy ‘lubię’. Ja po prostu BYCIA nie lubię, bo nie mam pojęcia, co z tym można zrobić – wszystko wydaje mi się puste i bezcelowe, nieważne. Takie życie jest już tylko odliczaniem chwil do śmierci, jak się ma coś do roboty, przynajmniej się o tym nie myśli.

Nie nadaję się i tyle. Generalnie do niczego się nie nadaję. Moje życie? Dużo szczęścia, w ramach przygotowania do widowiskowego tąpnięcia.

Ż: 1-800-suicide, ZEROMANCER

Burning

WYAJŚNIENIE!
😐 Przepraszam, że ta notka tak zabrzmiała – rzeczywiście, zestawienie dwóch ostatnich ewidentnie wskazuje na śmierć Pixela, ale uspokajam – Pixel ma 9 żyć i ma się dobrze, choć nie chce jeść, ale są sposoby :]

Ta notka tyczy się pewnej sytuacji, która zaistniała w ostatnim czasie i która wzbudziła we mnie mordercze instynkty – na szczęście, ten rozdział został już zamknięty, szczegóły tutaj. Udział Pixela był taki, że wbijając mi przez sen swoje szpony w rękę zapobiegł rozwaleniu klawiatury.
Za nieporozumienie jeszcze raz przepraszam.

Wściekłość? Wściekłość dusi, chwyta za płuca jak za szmatę i wywleka wszystko za zewnątrz by opluć widnokrąg krwawym śladem. Pragnie zniszczenia, zniszczenia czegokolwiek – wystarczy to, co jest najbliżej, chociażby własna ręka, którą zmusza do szarży na niczemu nie winny stół. Najlepiej kant stołu. Albo szkło. Szkło szczególnie przyciąga jej ślepą furię.

Dzięki Ci, Kocie, za Twoje pazury, dzięki za Twój niewinny sen i Kocie, lekkie marzenia.
Dzięki za wieczorną, chłodną bryzę, która rzuca w plecy drobne krople deszczu, by ugasić płomienie.

Oszalały, zakrwawiony, płaczący Asmodeusz kiwał monotonnie głową: -Nie dopuszczę – powtarzał. – Zabiję. Nie dopuszczę. Nie dam satysfakcji. Nie dopuszczę.

Obrońcy Królestwa
Maja Lidia Kossakowska

Ż: Wannabe, ZEROMANCER

Dorosłość to pieniądze

Ni mniej, ni więcej, tylko tak. Dosłownie. Boleśnie.
Brak mi kasy. Potrzebuję pieniędzy. Prozaiczne cholernie, boleśnie i płytko. Rzeczywiście.
Brak mi kasy na leczenie tego pieprzonego sierściucha, który skradł mi serce i jakoś nie umiem powiedzieć „nie, zdychaj, bo zaraz nie będzie co jeść, za co płacić rachunków”. KURWA.

Rzadko przeklinam, staram się zachować poziom. Ale dwa tygodnie dożylnych kroplówek, USG, badania krwi… to dużo… a i tak nic w porównaniu z tym, co będzie dalej – lekarstwa do końca kociego (choć być może krótkiego) żywota, a przede wszystkim – żarcie. Tak, żarcie. Najdroższe z tego wszystkiego jest po prostu żarcie, aż mnie szlag bierze! Bo kot praktycznie bez nerek (gdy pojawiają się objawy niewydolności nerek, 75% organu jest już nieodwracalnie zniszczona) musi dostawać minimum białka, a wciąż jego dieta musi opierać się na mięsie i zawierać taurynę. Do końca. Bo inaczej znowu się zatruje i od początku. Boję się, że nas po prostu nie stać na chorego kota…

Dla zainteresowanych:
#mocznik: 439,2 (norma – 50)
#kreatynina: 13 (2)
#OB. 94 (6)

Ż: koci oddech…

Weak Squeek

Korale dusznosłodkich konwalii, nutka miodu w złotym rumianku, majestatyczne okręty chmur na rozmytym niebie – implikatura konwersacyjna, dezelipsyzacja, relatywizm aletyczny… Młody, mleczy Werter w ustach na pocieszenie, kłębek kociego błękitu na kolanach – biorę szybki oddech wolności i zanurzam się z powrotem w mętną toń semiotycznych pojęć, definicji i podziałów, jutro pokażę, jak dalece nic nie wiem (nonsens syntaktyczny…), załamię się, utopię łzy w białych konwaliach i będę kuć dalej. *weak squeek*

Nie, nie zrozumcie mnie źle – to wszystko jest bardzo ciekawe, ale nie w postaci egzaminu.

Ż: stuk-puk…

Factory walls here leave no room to breath…

Świat mglisty i chłodny, co chwila wstrząsany burzą… Soczysta, zroszona wodą zieleń, ostre wilgotne powietrze – kocham mój zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz; uwielbiam wpatrywać się w zachodzące za hutą słońce, w grę pastelowego światła na poszarpanych, wyżętych chmurach… w taniec piorunów nad Kampinosem – który podziwiamy razem z Kotem, przyklejeni do szyb.

Po co komu czas? Dlaczego jedna chwila nie może trwać wieczność? Dlaczego trzy minuty nie mogą trwać wieczność, dlaczego musi być coś po nich, przed nimi? Zamiast nich?!?

Za moment sesja, trzęsę się na myśl o niej jak osika mimo, że ten wydział to raj. Mój idealizm wydaje się z kolei przebudzać ze swego pijaństwa i zwracać ku racjonalizmowi pytając, czy nie powinnam iść na drugi kierunek, na coś lepiej rokującego jeśli chodzi o pracę. Tylko na co? W niczym nie jestem dobra, a tym bardziej wybitna, więc bardziej wyspecjalizowane wykształcenie również niewiele mi da – w tym kraju trzeba być albo wybitnym i mieć szczęście (z naciskiem na to drugie), albo mieć znajomości. A gdy ma się znajomości, nawet ‘mgr’ przed nazwiskiem niepotrzebne, a tym bardziej cokolwiek w głowie.

Jestem za inteligentna, by po prostu być, a za głupia, by poradzić sobie i żyć.
[chciałam tutaj wstawić wersalikami krótkie słowo na ‘k’, ale komuś obiecałam…]

Ż: Everlasting Flame KREATOR

Trzy kropki, kropki trzy – trzy kreski, kreski trzy

Since you ask, most days I cannot remember.
I walk in my clothing, unmarked by that voyage.
Then the almost unnameable lust returns

–Anne Sexton

Nic nie mówię, nic nie robię przecież. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że nic nie jest tak, jak być powinno; że jestem na nieswoim miejscu, że żyję w pożyczonym czasie…

Ż: Forever failure PARADISE LOST

Najgłupsze pytanie

Dlaczego ten świat jest, jaki jest?
Bez perspektyw – przynajmniej tych optymistycznych? Ja wcale nie chcę zmiany, ja tylko pragnę, by nie było gorzej, jak jest; to, co mam, w zupełności mi wystarcza – ale obawa, że dla większości (do której należę) życie jest wielkim zjazdem w dół, wydaje się nie do odpędzenia.

I don’t want to die, but I ain’t keen on living.

Co jest najtrudniejsze w miłości, w związku?
Odpowiedzialność. Każde moje działanie, każda decyzja, jaką podejmuję, musi mieć na względzie już nie tylko mnie samą. Stwierdzenie „To jest KONIEC” nie jest już takie proste i bezproblemowe – może i to KONIEC dla mnie, ale dla tej Drugiej Osoby? Czy mam prawo …?
To nie jest dla mnie nowy temat, wbrew pozorom. Wcześniej rozważania tego typu tyczyły się mojej Matki, ale siłę oddziaływania miały mniejszą – bo decyzja o tym powiązaniu nie była moja; zawdzięczam jej życie (czyli wszystko), ale udziału mojego w tym nie ma żadnego, to tylko siła powinności (wykluczając miłość, ale sama miłość nie zawsze ratuje życie, czasami je przecież odbiera). A decyzja o związaniu się z kimś jest już moja, jestem za nią w pełni odpowiedzialna, podjęcie jej wymagało rozważenia wszelkich konsekwencji i wyrażenia na nie zgody. Stajemy się odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy – jak słusznie zauważył pewien Lis. Kiedyś nie zgadzałam się na to, co implikuje stwierdzenie, że żaden człowiek nie jest samotną wyspą – dziś zdaję sobie sprawę, że na niektórych z nich są osady, nawet całe ludne miasta. Mam prawo decydować o sobie i tylko o sobie; gdzie jest granica?!?

Nie, ja się na tą odpowiedzialność ani nie uskarżam, ani się przed nią nie migam. Boję się tylko samej siebie, mojej wrażliwości, nieporadności, kruchości – w zestawieniu ze światem. Nie ufam sobie po prostu. Bardzo bym chciała, żeby mój lot słoneczny nigdy nie skończył się powrotem w Otchłań pode mną; niech to będą burze – burze wytrzymam, dziś mam siłę, otrząsnę się i wyschnę od słonej wody na słońcu – ale nie Otchłań znowu. Gdy patrzy się na nią z góry, tym większym przejmuje lękiem; powrót do niej oznaczałby słuszność pesymistycznego „I jak – nie mówiłam? Zawsze tak się kończy” – a przecież nie można żyć bez nadziei.