Bóg jest po prostu wygodny, ułatwia życie tym, którzy nie mają siły lub ochoty przebijać się przez życie własnym sumptem, którzy nie umieją podejmować własnych decyzji. Wiara stanowi drogowskaz tam, gdzie człowiek nie wie, co czynić – i nie ważne, że w 90% przypadków czyni wbrew jej zasadom: tam, gdzie czuje się zagubiony, wychodzi do niego Bóg i wskazuje gotowe rozwiązanie.
Bóg obiecuje sprawiedliwość w świecie, w którym nie wygląda, jakby sama mogła się zrealizować, tłumaczy to, co dla ludzi niewytłumaczalne, daje nadzieję życia wiecznego (bo człowiek jak niczego boi się śmierci oraz nie potrafi pogodzić się z utratą najbliższych), ustawia świat w perspektywie zrozumiałej dla człowieka (z nim samym w centrum) ratując od beznadziei. Ale nie dla wszystkich jest niezbędny.
Chciałabym, żeby Bóg był – chciałabym spotkać jeszcze ojca, dziadka, wujka… Chciałabym, żeby wszystkie skurwysyny z tego świata topiły się całą wieczność w jeziorze żywego ognia, żeby cierpienie, jakie przynosi życie, miało jakiś sens. Ale jestem na tyle przytomna, że zdaję sobie sprawę, iż są to tylko moje pragnienia – i nic więcej. Chciałabym, i tyle; chcę jeszcze wielu innych rzeczy, niekoniecznie tak szczytnych – moje marzenia się nie spełniają same przez się, poza tym nie jestem tak dumna ani tak bezczelna, żeby uzależniać Boga od swoich preferencji ani by upodabniać go do siebie – jeśli istnieje. Bowiem jeżeli jest Bóg, to tak dalece wykracza on poza nasze pojmowanie i poza nasze kategorie, że mówienie o nim per ‘dobry’ czy ‘litościwy’ najwyżej mu uwłacza. Ale w naszej niszy zawieszonej między nieskończonością a nicością nie jest ważne, jaki jest Stwórca – ważne, byśmy w chwili zwątpienia mogli się czegoś złapać. To strasznie niskie, ale nie mi to oceniać, skoro milionom ludzi pozwala żyć.
Ż: As the Bell of Immolation Calls LIMBONIC ART