L’amour

Miłość… Co to jest miłość? Czy to jasno palący się płomień buchający z ogromną mocą i trawiący wszystko naokoło (i wewnątrz)? Czy może długo tlący się parzący żar, pożerający serce i piętnujący ciało? Umysł? Czy któraś z tych miłości jest “właściwa”? Czy któraś jest “prawdziwa”?

Więc czymże jest ta sławiona przez poetów miłość? Niczym piękna kobieta, spaja w sobie boskość anioła z okrucieństwem demona. A mi – przynosi tylko cierpienie. Może to i lepiej? Bo tylko niespełniona miłość jest wiecznie piękna, uczucie spełnione powszednieje stopniowo by w końcu zniknąć.

Śmiech przez łzy

Pytanie – czy można płakać, mając uśmiech na twarzy? Można, to nic dziwnego, to nic trudnego. To coś potrzebnego, przydatnego. Gdy się uśmiechasz, ludzie nie męczą cię pustymi pytaniami w stylu “Co ci jest?”, “Czemu jesteś smutny/smutna?” – na które w głębi serca i tak nie chcą poznać odpowiedzi.

Tu nawet nie chodzi o uśmiech, ale o normalność, przeciętność tłumu. Tak łatwiej się żyje – łatwiej się zmierza ku śmierci. Nie wyróżniasz się – zostawią cię w spokoju, przejdziesz nie niepokojony przez nikogo. Zapamiętają tylko – jaki to miły człowiek. Był.

Przeminęło z wiatrem – koniec przyjaźni

Pstryk, pstryk – światło zgasło. Wyjeżdżając, zostawiłam tu przyjaciela, ale wróciwszy zastałam go w zupełnie innym stanie umysłu. Już nie może być moim przyjacielem.

Czy naprawdę niemożliwa jest przyjaźń między płciami? Czy nie można jakoś przeskoczyć swego ciała, ominąć je?

Jak mam się teraz zachować? Już nie może być tak, jak było wcześniej. Uścisk, ciepłe słowo – mają dziś zupełnie inny wydźwięk. Nie są bezkarne, są zdradą.

Jak teraz traktować jego słowa? Kiedyś jego rady były prawie jak wyrocznie, ale skąd dziś mam mieć pewność, że nie są – nie były – doprawione szczyptą egoizmu?

Pstryk, pstryk – i zgasło światło.

Labyrinth

Życie człowieka zawsze kończy się w grobie. To dobra wiadomość.
Ale dzisiaj często wcześniej lądujemy w grobie.

Krętymi korytarzamilabiryntu mojego życia dotarłam do rozwidlenia (brzmi mrocznie, nieprawdaż?). Wybory przede mną. Wreszcie? Dlaczego jednak wydaje mi się, że wszystkie przejścia są szczelnie zamknięte? A nic, co ten świat ceni, nie mogę mu zaoferować.

Karzą mi zejść na ziemię. Na TĄ ziemię, na ten świat. Dlaczego?!?

Weltschmerz

Weltschmerz… Ból istnienia… To jest pod skórą, to drąży serce, umysł i ciało jak wiecznie nienasycony i niestrudzony robak. I co z tego, że mocą swojego umysłu potrafię wykazać, że człowiek nie potrzebuje sensu życia by żyć? Mając świadomość, że cała nasza walka, że cały ogrom cierpienia który znosimy, jest nikomu i niczemu tak naprawdę niepotrzebny – nieuniknione jest pytanie Więc po co cierpieć? Szczególnie, gdy cierpienie to zdaje się przygniatać, gdy dominuje życie przyćmiewając radość i dławiąc śmiech oraz szczęście… Nadzieję… Nie mam pretensji do świata, tylko żal. Żal, że muszę cierpieć. Żal, który czasami – gdy serce prawie pęka – przeradza się w bunt przeciw życiu.

Kwiat Paproci

Moja depresja dojrzała, nie jest już żałosnym i bezładnym skowytem skrzywdzonego zwierzęcia. Jest stanem ciała i umysłu, sposobem na życie. Życiem. Treścią życia. Boląc, powoli kiełkuje i – prawie niezagrożona – rozwija się na żyznej ziemi, glebie rzeczywistości. Korzeniami ciasno oplotła to, co pod powierzchnią, przebiła się na zewnątrz i teraz krzewi się, rośnie. Zastanawiam się, czy zakwitnie. Czy zaowocuje. To mój prywatny Kwiat Paproci, który wbił mi korzenie prosto w serce (pamiętacie jeszcze tą bajkę?). Podlewam go łzami i czerwonym winem, karmię myślami.

Zastanawia mnie, czemu tak uparcie podążam drogą do samozagłady… Czasami wydaje mi się, że mam wbudowany jakiś mechanizm, który pcha mnie ku autodestrukcji. Ja – lub coś we mnie, nie potrafię nakreślić wyraźnej granicy – nakręca to błędne koło.

Już wiem – to ja, ja sama. Bo mój umysł nie zgadza się na świat, mój umysł nie zgadza się ze światem. Ze światem, który gnębi mnie i rani, nie dając nic w zamian; ze światem, w którym byłam, będę i jestem nikim – i w którym nie da się tego zmienić. Ze światem, w którym nawet gdyby było się kimś, nie miałoby to tak naprawdę żadnego znaczenia.

Strach

Strach jak gęsta trująca chmura otacza moją głowę, zabójczymi oparami przeszywa myśli, uczucia…

Strach… Nienazwana obawa, której źródła utonęły w odmętach zapomnienia… Paraliżuje moje ruchy, niweczy zamiary, dezintegruje myśli w samym ich zarodku, odbierając apetyt na życie. Przykucnąwszy cicho w kąciku, obserwuję mistyczny taniec dymu nad żarzącym się knotem świecy. Czekam. Grzmoty i gromy wygrywają symfonię za oknem. Czekam. Błyskawice wyostrzają kontury pokoju. Czekam. Skrawek nieba miedzy blokami zajmuje się pożogą. Czekam. A strach nie odchodzi. Boję się cienia, światła, chmury deszczu zagnanej zza okna przez wiatr. Czekam. Odejdzie, zawsze na chwilę odchodzi. Przecież nie mnie jedną strach pieści wieczorem.

Z wakacji

Leżę na pomoście ukryta w samym środku nocy. Nad moją głową w ciemnościach wiodą swoje łowy nietoperze, przerywając gładką ciszę nerwowym łopotem błoniastych skrzydeł. Patrzę się na miedziany, pełny księżyc, który powoli wychyla się znad horyzontu, wdrapując się po konarach smukłych sosen. Na jego spotkanie równie powoli suną po granatowym niebie drobne gwiazdy; płyną i migocą, przeglądając się w toni jeziora. Niebo pode mną i niebo nade mną… Ich światło starsze ode mnie, przybyłe ze świata, którego ja nigdy nie zobaczę, wyznacza granice poznania. Wydają się punktami blasku zawieszonymi tuż nad moim nosem, więc po dziecinnemu naiwnie wyciągam po nie dłoń. Jednak to szczęście jest o wiele dalej niż myślę – niby takie bliskie, a jednak niedosięgalne i będące – o zgrozo! – iluzją. Mą dłoń wyciągniętą w ciemność miękko omija nietoperz. W magicznym świetle nocy palce granatowe od leśnych jagód jawią się jako umazane krwią. Jeżeli kiedykolwiek moje dłonie zanurzą się we krwi, to najprawdopodobniej mojej własnej. Jakież to dziwne – gdy byłam mała, sok z jagód służył mi za szminkę, cień do powiek, róż… Kilka kropel z pomocą dziecięcej wyobraźni zamieniało mnie w piękną księżniczkę, leśnego elfa. Ale dziś usta jagodowo-sine nie są ustami pięknej i dobrej księżniczki, ale trupa raczej… głodnego wampira, pokutującej duszy. Opuszczam rękę; nie chcę myśleć o krwi i torturach, wolę w ciszy kontemplować noc. Świerszcz rozpoczął swój koncert. Wydaje mi się, że to ten sam, który co noc od tygodnia tu śpiewał. Wolę tak myśleć, uznając go niejako za znajomego i towarzysza mojej wieczornej udręki.

Przez chwilę mam wrażenie, że się w nocnym niebie utopię, że zamiast powietrza wciągnę w płuca gwiezdny pył razem z kosmiczną odwieczną pustką. Ale nie. Wdycham tylko ciepłe, wilgotne nocne powietrze. W niebo wydycham ból, strach i zwątpienie.

Paradox

Im dłużej się żyje, tym więcej się traci. Czas ucieka, dni mijają, a człowiek zdaje sobie sprawę, że to szczęście, na które podświadomie przecież czekał, albo nie przyszło, albo zostawiło po sobie jeszcze więcej cierpienia.

Nienawidzę życia, nienawidzę świata – a jednocześnie szkoda mi każdej zmarnowanej minuty, każdej straconej sekundy. Stoję patrząc na świat i przez głowę przepływa mi tysiące pytań Dlaczego?. Dlaczego – wszystko. Chciałabym przysiąść gdzieś na przydrożnym kamieniu i patrzeć, i czuć jak opływa mnie czas – nie bojąc się ani jego, ani tego, co może mi przynieść. Chciałabym zatopić się w świecie i w czasie, pogrążyć się w ich nicości.

Zdejmuję maskę, jest cicho i bezludnie dokoła. Już nie jestem słodka, radosna, wesoła. Jestem żadna, nie ma mnie. Nic nie czuję, okrywam się pustką jak kołdrą. Mogłabym tak spać całą wieczność. A czas? Tu nie ma czasu, nie ma się więc czego bać. Tu nie ma czasu, nie ma więc czego marnować. Tu widać, że każda sekunda to wieczność, że każda sekunda trwa tyle co wszechświat i tyle co nic.

Umiera się wiecznie, umiera się przez całą wieczność. A żyje się tylko chwilę. Jedyne, co naprawdę istnieje, to NIC. Więc dlaczego to nic tak cholernie boli?

Łzy

Kap, kap, kap…
Co tak kapie? Łzy. Moje łzy. To ja jeszcze umiem płakać?

…kap, kap, kap…
Kapią łzy. Moje łzy. Łzy cierpienia, szczęścia, szrachu, samotności? Nie ważne.

…kap, kap, kap…
Jak długo dość popłaczę, może się utopię. We własnym smutku. Próbowałam w bólu, ale ma zbyt ostre krawędzie pławne.

…kap, kap, kap…