Sztuka w trzech aktach

Akt pierwszy – Zasypianie
Dostrzegam w sobie objawy Syndromu Akashy i powiem szczerze, bardzo mi z tym faktem źle. Leżę w ciemności i, aby zagłuszyć myśli, wsłuchuję się w szum własnej krwi i bicie serca. Zaburzające ten rytm trzepotanie niebezpiecznie komponuje się z kłuciem w klatce piersiowej i uderzeniami fal ciepła do głowy.
-Ciii – szepczę – Śnij, mój śnie, zabierz dzieci, zabierz mnie.

Akt drugi – Sen
Mam guzka lewej piersi. Nie chcę terapii – mówię – wytnijcie to wszystko od razu. I wyrównajcie z drugiej strony. – matka płacze, lekarz kiwa głową.

Dzwonię do czternastolatka z Nowej Zelandii, który walczy z guzem mózgu; nie skarży się, gdy rozmawiamy, tylko mówi: nie mogę spać przez terapię, ale to nieważne, mogę za to oglądać zachody i wschody słońca nad morzem i nad górami, na zmianę bądź po połowie, w zależności od strony, w którą odwrócę głowę.
-Michael, nie martw się, wszystko będzie dobrze, ja mam twojego guza.Wszystko będzie O.K. Mike, zobaczysz, będziesz zdrowy.

Nie mam piersi, jestem płaska jak deska, nie mam nawet sutków. Nie czuję się już kobietą, nie jestem kobietą. Wyglądam jak Gabriel z Constantine. Fakt, że nigdy nie nauczyłam się dobierać właściwych staników, nie ma już znaczenia.
…płasko…

Akt trzeci – Przebudzenie moralności
Co to za moralność, gdy jedynym źródłem jej przestrzegania jest nadzieja/obawa przed życiem po śmierci? Jakoś nie może mni przejść przez gardło określenie morlanym kogoś, kim kieruje tylko i wyłącznie chęć nagrody w raju. Wierz w zawieszenie pomiędzy dwoma nieskończonościami i czyń moralnie, oto wyzwanie.

Springstorm

Człowiek nie jest stworzony do życia w próżni, zawieszony bez oparcia w przestrzeni możliwości traci orientację i poczucie bezpieczeństwa. Gubi się, bo zawsze musi być Gdzieś, z drogą ukierunkowaną Dokąś. Natura, również ludzka, nie znosi próżni.

Próżnia celów, możliwości, perspektyw. Znaczeń. Pragnień. Uczuć. Wiem, skąd idę (chyba), ale dokąd – nie mam pojęcia, przechodzę przez życie po omacku i – powiem szczerze – zdumienie wprawia mnie fakt, że nie doznałam jeszcze jakiegoś tragicznego w skutkach upadku. Ale gdzie dojdę drogą, której nie widzę, wciąż nie wiem. Nie mam azymutu, nie mam nawet pojęcia, jak go wybrać. Życie z pasją – życie z pasją jest w jakimś sensie łatwiejsze, ma się cel, klucz do dokonywania wyborów i remedium na wszystkie smutki tego świata w jednym. Może nawet sens.
Pasji również nie mam.

Kolejna wiosna w moim życiu. Kolejna powódź zieleni zalewająca uśpiony zimą świat, najpierw skraplająca się malutkimi, zieonymi listeczkami na gałęziach, a chwilę później tryskająca już świeżością i ciepłem. Czas apogeum depresji z mrocznym widmem egzaminów na horyzoncie. 6 tygodni, czy jakoś tak. Te wszystkie rzeczy, których powinnam się była dawno nauczyć, a oczywiście nie umiem, kolejne, które miałam przeczytać, a nie przeczytałam. A ja się po prostu błąkam.

Pięć minut

Czy ludzie naprawdę muszą umrzeć, by zaczęto ich słyszeć, a nie tylko słuchać? Papież niósł to samo orędzie przez całe dwadzieścia sześć lat pięć miesięcy szesnaście dni swojego pontyfikatu – tyle tylko, że odbijało się ono echem jak od ścian pustej sali. Teraz żal i rozpacz, że jego już nie ma, a tyle chciało mu sie powiedzieć. Rozpacz powiewczasie, jak to zwykle – niestety – bywa. I obawiam się, że krótka i pusta. Zawieje wiart i pogasi znicze, znikną wstążki, plakaty i wspomnienia, nieobecny stanie się jeszcze bardziej nieobecnym.

Z innej beczki: przestaję się dziwić samobójcom, którzy wybierają takie z pozoru nierozsądne i bolesne metody odebrania sobie zycia, jak na przykład skonsumowanie rozgrzanyh węgli z piecyka, czy nawet utopienie, które przecież trwa. Przestaję się dziwić, bo wreszcie do mnie dotarło, że jeśli ktoś chce się zabić, a ‘wymarzone’ okoliczności jakoś nie chcą wystąpić, wcześniejsze uprzedzenia co do metody nie mają znaczenia. A skok z wysokiego budynku to w sumie szybka (tylko kilka – kilkanaście sekund strachu, bije większość metod na głowę), tania, niewymagająca gruntownych przygotowań oraz stosunkowo pewna metoda odebrania sobie życia. A, że mało romantyczna? Mozna ją w razie potrzeby zmodyfikować skacząc na przykład ze Szczelińca Wielkiego bądż z Zamku Świętego Anioła (niestety, wciąż niewykonalnym jest skok zeń wprost do Loary), poza tym skakano przecież w nowojorkich ulic kaniony. I pewnie będzie to moja osobista opcja – w obliczu mojego absolutnego braku zdolności organizacyjnych czy przedsiębiorczości oraz odchodzenia do lamusa kuchenek z piecykami gazowymi.

Ludzie umierają

…wielcy również. A może wręcz przede wszystkim, zwykli ludzie po prostu znikają gdzieś za horyzontem.

Szanowałam i szanuję, doceniłam i uznaję. Hołd oddałam… więc na litość [czegokolwiek] nie chcę być nazywana zimną suką, bo za mało wylałam łez przed telewizorem, przed którym nie spędziłam całego weekendu!

Matki tak widocznie mają.

Mała ja, duży Ty

Chciałabym powiedzieć, że chce mi się wyć. Chaciałabym chcieć wyć. Ale mi się nie chce. Nie chce mi się chcieć. To podobno groźne jest.

Nie zgadzam się z opinią, że filozofia nie udziela odpowiedzi na żadne ważne pytania – otóż udziela, na dodatek interdyscyplinarnie: można się na przykład dowiedzieć, jak dalece jest się niemoralnym (ahhh mój idol Jacek Hołówka; jego anegdotki o – własnej! -żonie uwielbiam wręcz pasjami, jej o nim zresztą też…), i to z powodów uznawanych powszechnie za dowód moralności; a także, że cierpi się na depresję od jakiś kilkinastu lat (hm, to ma sens, chociaż myślałam, że problem ten datuje się najwyżej kilka wiosen wstecz).

Hasło na dziś:

Jedną z rzeczy, która wynosi na szczyt bycia godnym pożałowania, jest nieudana próba samobójcza.

A na deser…

…po życiu, gdy już nic nie zostanie…. jabłko w gustownej polewie z cyjanku potasu!

PS. Pozdrowienia dla słodkiej Lukrecji, z której planami życiowymi chcielibyśmy się, póki co, utożsamiać! ^^

Ż: Damn me Deathstars

Don’t pray for me

Za każdym razem, gdy przychodzi mi w ramach notki zamieścić tekst piosenki, czuję się trochę nieswojo, bowiem to takie… pozerskie… na pierwszy rzut oka. Pociesza mnie jedynie świadomość, że – primo – naprawdę cały dzień gryzę się z myślą o takiej notce i rozważam, czy to na pewno konieczne, oraz – secundo – zamieszczam takową, gdy już jestem pewna, że liryki owe oddają moje myśli lepiej, niż mogłabym to uczynić w danym momencie własnym słowami.

Zatem: Dzisiejszy program sponsoruje literka M!

Life is simple, life is sweet
The perspective from down on your knees
Will kill
You from within

Fortune and fame,
Torture and shame
Think twice before you speak
Glory and blame,
It’s all the same
My game is your defeat

Don’t pray for me!
I don’t need your sympathy
I don’t want your God protecting me
Don’t pray for me!
I don’t want your empathy
I don’t need your Savior saving me
Don’t pray for me!

Aw well, the bitter smile for all the tears I hide.
Pozwolę sobie jeszcze rzucić jednym refrenem, który ostatnio opanował moją biedną, chorą głowę (skoro już jesteśmy przy cytatach, pójdźmy na całość):
I’m not in love, but I’m gonna fuck you till somebody better comes along.

EDIT: Inspiracja? Szlaja się wszędzie dookoła, tylko do mnie przyjść nie może… A jak już, to zapomni przyprowadzić ze sobą chęci i czas. Wee-weee.

Ż: Don’t pray for me Marylin Manson

Uniwersalna biorgrafia

-wydrukować w dwóch egzemplarzach, podpisać czytelnie imieniem i nazwiskiem.

Gdzie się, do diabła, podziały kolory? I głębia?
Moje życie to kiepska kopia filmu, zjechana tak, że w zasadzie jednobarwna, przeorana ziarnem… N.I.J.A.K.A.

Wiem, że tak nie powinno być. Wiem, że róże są czerwone tak, że przez ich płatki łodyga jest jeszcze bardziej zielona. Że wiosenne niebo jest niebieskie. Pamiętam. Kiedyś. Wiem, co jest czerwone, co niebieskie, co zielone. Ale NIE WIDZĘ tej czerwieni, nie pamiętaj JEJ.. wspomnienia zbyt dawne i zaszłe kurzem, a oczy… jakimś bielmem jak rybia łuska…
A może nie oczy?

Boleśnie ostry krzyk budzika zrywa mnie na nogi. Co rano. Nie ze snu, bo już nie śnię. Z łóżka. Nie, nie z łóżka. “Łóżko” ma w sobie jakieś ciepło, jakąś konotację z tym wszystkim miłym i ciepłym – niedzielnym, świątecznym, rodzinnym. Więc niech będzie – posłanie.
Jest szaro. Wiosenne słońce powinno być płomiennozłote. Jest szare. Zapach kawy jest też szary, sztuczny i jałowy. Nieodłączny jak ten budzik. Jak prysznic szarej wody. Dostaję cholery przeważnie rankami, odkąd wiem już, że wszytsko jest boleśnie nie tak. Że kawa powinna mieć tą samą nutkę ciepła co łóżko – to słońce w pierwszym łyku… Próbuję je odszukać i chyba dlatego jeszcze wciąż pijękawę. Ale nie mogę, wciąż je mijam i nie poznaję.

Byłoby mi łatwiej nie pamiętać. Błoga nieświadomości. Cholera.
I to pytanie: jak długo patrzę i nie widzę?

Szara ulica, szary tłum. Praca. Szara. Jadłodajna. Tylko. Coś tu się gdzieś zgubiło. Pamiętam. Miałą mieć smak samospełnienia. Mogę sobie teraz usilnie wmawiać, że ma ono gorzko-smutną nutę.

Automatyczne drzwi z żałośnie zimnego szkła. Odbicie jak szary cień, znajome rysy twarzy – choć przysiegam, żepowinny wyglądać inaczej… coż wyrwało do przodu i wygięło je w straszne podskórne, podmięśniowe, podkostne zmęczenie.
Zwykle unikam spoglądania w to spłowiałe wytarte odbicie… szare szklane oczy w spłowiałej twarzy…

Czy Ty widzisz moje oczy?

ZZZzzZZZzzZZzz

…bezsenność…
…a tutaj… chyba coś zdechło…

…all my dreams fly to far away countries… my angel in Chiclayo, my summon in Lisboa…

Ż: Hands of time Marty Friedman

Ćmy

Czuję się jak folią powleczona. Wskazówki zegara sięgają nieznanych wcześniej obszarów, myśli i uczucia – na drugą stronę ziemi, ale nie w przyszłość; absolutnie nie w przyszłość.

Próbuję wydestylować tajniki świata z zakurzonych książek – tony przemyślanego na wylot papieru, tony godzin poświęconych na zgłębienie konkluzji dawno zmarłych i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to wszystko byłoby niepotrzebne, gdyby ludzka natura nie była tak beznadziejnie niedoskonała. Ale cóż, między aniołami nie umiera się ze zgryzoty, tylko z nudów.

…banał banałem pogania