Strach

Strach jak gęsta trująca chmura otacza moją głowę, zabójczymi oparami przeszywa myśli, uczucia…

Strach… Nienazwana obawa, której źródła utonęły w odmętach zapomnienia… Paraliżuje moje ruchy, niweczy zamiary, dezintegruje myśli w samym ich zarodku, odbierając apetyt na życie. Przykucnąwszy cicho w kąciku, obserwuję mistyczny taniec dymu nad żarzącym się knotem świecy. Czekam. Grzmoty i gromy wygrywają symfonię za oknem. Czekam. Błyskawice wyostrzają kontury pokoju. Czekam. Skrawek nieba miedzy blokami zajmuje się pożogą. Czekam. A strach nie odchodzi. Boję się cienia, światła, chmury deszczu zagnanej zza okna przez wiatr. Czekam. Odejdzie, zawsze na chwilę odchodzi. Przecież nie mnie jedną strach pieści wieczorem.

Z wakacji

Leżę na pomoście ukryta w samym środku nocy. Nad moją głową w ciemnościach wiodą swoje łowy nietoperze, przerywając gładką ciszę nerwowym łopotem błoniastych skrzydeł. Patrzę się na miedziany, pełny księżyc, który powoli wychyla się znad horyzontu, wdrapując się po konarach smukłych sosen. Na jego spotkanie równie powoli suną po granatowym niebie drobne gwiazdy; płyną i migocą, przeglądając się w toni jeziora. Niebo pode mną i niebo nade mną… Ich światło starsze ode mnie, przybyłe ze świata, którego ja nigdy nie zobaczę, wyznacza granice poznania. Wydają się punktami blasku zawieszonymi tuż nad moim nosem, więc po dziecinnemu naiwnie wyciągam po nie dłoń. Jednak to szczęście jest o wiele dalej niż myślę – niby takie bliskie, a jednak niedosięgalne i będące – o zgrozo! – iluzją. Mą dłoń wyciągniętą w ciemność miękko omija nietoperz. W magicznym świetle nocy palce granatowe od leśnych jagód jawią się jako umazane krwią. Jeżeli kiedykolwiek moje dłonie zanurzą się we krwi, to najprawdopodobniej mojej własnej. Jakież to dziwne – gdy byłam mała, sok z jagód służył mi za szminkę, cień do powiek, róż… Kilka kropel z pomocą dziecięcej wyobraźni zamieniało mnie w piękną księżniczkę, leśnego elfa. Ale dziś usta jagodowo-sine nie są ustami pięknej i dobrej księżniczki, ale trupa raczej… głodnego wampira, pokutującej duszy. Opuszczam rękę; nie chcę myśleć o krwi i torturach, wolę w ciszy kontemplować noc. Świerszcz rozpoczął swój koncert. Wydaje mi się, że to ten sam, który co noc od tygodnia tu śpiewał. Wolę tak myśleć, uznając go niejako za znajomego i towarzysza mojej wieczornej udręki.

Przez chwilę mam wrażenie, że się w nocnym niebie utopię, że zamiast powietrza wciągnę w płuca gwiezdny pył razem z kosmiczną odwieczną pustką. Ale nie. Wdycham tylko ciepłe, wilgotne nocne powietrze. W niebo wydycham ból, strach i zwątpienie.

Paradox

Im dłużej się żyje, tym więcej się traci. Czas ucieka, dni mijają, a człowiek zdaje sobie sprawę, że to szczęście, na które podświadomie przecież czekał, albo nie przyszło, albo zostawiło po sobie jeszcze więcej cierpienia.

Nienawidzę życia, nienawidzę świata – a jednocześnie szkoda mi każdej zmarnowanej minuty, każdej straconej sekundy. Stoję patrząc na świat i przez głowę przepływa mi tysiące pytań Dlaczego?. Dlaczego – wszystko. Chciałabym przysiąść gdzieś na przydrożnym kamieniu i patrzeć, i czuć jak opływa mnie czas – nie bojąc się ani jego, ani tego, co może mi przynieść. Chciałabym zatopić się w świecie i w czasie, pogrążyć się w ich nicości.

Zdejmuję maskę, jest cicho i bezludnie dokoła. Już nie jestem słodka, radosna, wesoła. Jestem żadna, nie ma mnie. Nic nie czuję, okrywam się pustką jak kołdrą. Mogłabym tak spać całą wieczność. A czas? Tu nie ma czasu, nie ma się więc czego bać. Tu nie ma czasu, nie ma więc czego marnować. Tu widać, że każda sekunda to wieczność, że każda sekunda trwa tyle co wszechświat i tyle co nic.

Umiera się wiecznie, umiera się przez całą wieczność. A żyje się tylko chwilę. Jedyne, co naprawdę istnieje, to NIC. Więc dlaczego to nic tak cholernie boli?

Łzy

Kap, kap, kap…
Co tak kapie? Łzy. Moje łzy. To ja jeszcze umiem płakać?

…kap, kap, kap…
Kapią łzy. Moje łzy. Łzy cierpienia, szczęścia, szrachu, samotności? Nie ważne.

…kap, kap, kap…
Jak długo dość popłaczę, może się utopię. We własnym smutku. Próbowałam w bólu, ale ma zbyt ostre krawędzie pławne.

…kap, kap, kap…

Czy cierpieć i myśleć? – oto jest pytanie

I co jest gorsze – myśleć czy nie myśleć? Ale jak można być człowiekiem i nie myśleć? Nie pojmuję tego. Przez myślenie cierpię, ale inaczej bym nie mogła.

Czuję się jakby ktoś mnie krzyżował, jakby ktoś mnie torturował. Ale to nie ktoś, to coś czego nie jestem w stanie pokonać – to Świat, to Życie. Nie potrafię zrozumieć dlaczego, bo na to pytanie nie ma chyba odpowiedzi – no, może gdyby szukać w chrześcijańskiej lub judaistycznej idei cierpienia niezawinionego, ale ja nie wierzę w Boga w ten sposób, by mogło to cokolwiek wyjaśnić. Tak więc żyję sobie i cierpię. Na cierpienie to nie potrafię znaleźć odpowiedzi, nie uważam również by reszta życia była na tyle miła i zabawna, by „opłacało się” cierpieć. I wciąż żyję roztrząsając swoje wątpliwości. I wciąż cierpię. Chyba najgorsze jest to, że nic się tak naprawdę nie zmienia. A już na pewno nie na lepsze.

Spotkanie

Przyszło mi dzisiaj rozmawiać ze znajomym z dawnych lat. Staliśmy naprzeciwko siebie, on – nadęty, silny wypchanym portfelem i pustą makówką; ja – mała, słaba, na własność mająca tylko poronione, bolesne myśli.
I wtedy przyszło mi do głowy, że już wiem, kto cokolwiek osiągnie w tym życiu. Bo przecież durniom jest lepiej, łatwiej: chamstwo i głupota toruje w życiu drogę całkiem nieźle, dba o właściciela (że nie powiem – żywiciela), znieczula na otaczającą ludzi beznadzieję… I po raz kolejny zaczęłam się zastanawiać po co mi ten umysł – z którego przecież zawsze byłam taka dumna, o który chcę dbać i który chcę kształtować – skoro on nie tylko wpędza mnie do grobu, ale na dodatek przedtem zamierza wrzucić do rynsztoka.

Nie wiem czy warto wciąż wierzyć w jakieś wyższe wartości i walczyć o nie. Nie mam już siły, kończy się motywacja. W jakim ja świecie żyję, skoro na moje stwierdzenie “Idę na filozofię” nieodmiennie słyszę “Głupia, idiotka, gdzie ty masz rozum”?

Odpowiedź

Na początku chciałam tylko skomentować wypowiedź Tearose, jednak w pewnym momencie stwierdziłam że powinnam uczynić z tego osobną notkę.

Tearose, do: Devilbunny
Moze to banalne co powiem… Ale przykre byłoby, gdyby odeszła bez pożegnania… Bez ostrzeżenia; nie czekajcie już na mnie. Możecie o mnie zapomnieć

A co do śmierci – snię o niej. Marzę o niej namiętnie od 10 lat, ale jestem tchórzem. I choć nawet znam sam proces, samo uczucie aż za dobrze, nadal zostanie ta niepewność – a co dalej, co tam jest… Odwieczne pytanie…Odwieczne wątpliwości

Największą klęską okazałyby się ponowne narodziny jako człowiek. Wyobraź to sobie – uświadomienie sobie i przerażenie, które giną w kilka sekund póxniej, bo stajesz się nową świadomością/istnieniem. Koszmar

Charakterystyczna dla życia jest niepewność – niewiele można o nim powiedzieć oprócz tego, że zaczęło się, trwa nieprzerwanie do tej chwili i że kiedyś się skończy. Nie wiem czy przed śmiercią będę miała czas na KOLEJNE pożegnanie. Przecież żegnam się z Wami przez cały czas – to wszystko co piszę to nie tylko moje myśli, to także swoiste „Do widzenia”…

Dla mnie koszmarem byłoby nawet istnienie umysłu w formie niewiele różniącej się od obecnej – bo to wciąż byłoby bycie człowiekiem, wyniesienie w jakiś inny wymiar tych samych lęków, pytań, strachów które męczą mnie teraz, które skłaniają mnie do unicestwienia SIEBIE – czyli wszystkiego, co kiedykolwiek miałam. Czyli – byłaby to totalna porażka.

Nie wiem, czy życzyć Ci odwagi. Żyjąc ma się więc możliwość coś zmienić, chociaż na tym świecie – to tylko teoretyczne dywagacje. Jestem człowiekiem, jestem wciąż przesiąknięta moralnością wpojoną mi przez społeczeństwo – więc z jednej strony nie chciałabym, by ktokolwiek odbierał sobie życie. Ale z drugiej – przecież rozumiem, że to nie ma sensu. Dlatego nie potępiam niczyjej decyzji. Życie należy do człowieka, jest jego własnością – a nie własnością społeczeństwa, które potępia samobójców na równi z kryminalistami – jakby Ci coś mu ukradli, bezprawnie go pozbawili. Gdy przyjdzie nam odczuwać ból po stracie bliskiej osoby, powinniśmy mieć świadomość że jej śmierć uchroniła ją tym samym od dalszego odczuwania bólu świata – więc jeżeli naprawdę nam na niej zależało i chcieliśmy dla niej jak najlepiej, nie powinniśmy się buntować przeciw śmierci.

Dziewka twoja dobry los, możesz wierzyć, wzięła
i właśnie w swoich rzeczach sobie tak poczęła,
jak gdy kto, na morze nowo się spuściwszy
a tam niebezpieczeństwo wielkie obaczywszy,
woli nazad do brzegu. Drudzy, co podali
żagle wiatrom, na ślepe skały powpadali;
ten mrozem zwyciężony, ten od głodu zginął
rzadki, co by do brzegu na desce przy płynął.
Śmierci zniknąć nie mogła, by też dobrze była
(…)
To, co miało być potym, uprzedzić wolała;
tymże mniej tego świata niewczasów doznała.

„Tren XIX – albo sen”
Jan Kochanowski

Istnienie

Jeszcze rano było mi tak dobrze, jeszcze wszystko było w porządku, a teraz coś we mnie pękło – jakby wrzód pełen ropy – i zalało mi serce. Bogowie, nie mogę. Mam już dość wszystkiego – i tego świata, i samej siebie. Te huśtawki nastrojów bardziej mnie wykańczają niż ciągłe cierpienie. Jestem zmęczona sobą i tymi myślami. W ogóle – wszystkim jestem zmęczona, ten świat jest ponad moja wytrzymałość. A jednak wciąż mnie tu coś trzyma i nie zawsze jestem przekonana czy wiem co.

Kim ja właściwie jestem? Czym? Błędem natury, wypadkową tych błędów, kosmicznym śmieciem, słodkim wirusem, zabawką w czyiś znudzonych rękach, próbą, experymentem, marzeniem, snem? Bo jestem. Nawet jeżeli ten świat cały jest nierzeczywisty i wszystko wokół jest kłamstwem, marą – to ja jestem na pewno, mimo że nie potrafię dowieść swojego istnienia w żaden stosowny sposób; mam świadomość swojego bytu, czymkolwiek on jest. Nawet jeżeli to wszystko w rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej, to przecież ja jestem – gdzieś, czymś – jestem, właśnie poprzez posiadanie tej świadomości istnienia – oraz przez myślenie. We wszystkim mogę się mylić, ale w tym nie. Mogę nawet nie istnieć dla innych, ale istnieć w ogóle – na pewno istnieje, nawet jeżeli nie jestem w stanie tego dowieść. Chociaż wcale nie jestem przekonana czy to jest powód do radości. czasami wręcz przeciwnie – ze wszystkich sił chciałoby się w ogóle nie istnieć.

Pozwolenie

Z zeszytu Jurka Wilnera („Zdążyć przed Panem Bogiem” Hanny Krall):
A więc jeszcze raz troszeczkę,
że mi też zawsze ktoś popsuje,
stryczek odetnie.
Wczoraj już czułem śmierć w kościach,
już wieczność miałem kompletnie
w wnętrznościach.
Podają mi łyżeczkę,
łyżeczkę życia.
Nie chcę już, nie chcę tego picia,
pozwólcie, że zwymiotuję.
Wiem, że życie to garnek pełny,
że świat jest dobry i zdrowy,
ale mnie życie w krew nie wchodzi,
mnie tylko uderza do głowy.
Innych żywi, ale mnie szkodzi…

Nie wiem dlaczego ludzie są tacy nierozumni, tak pozbawieni współczucia i zrozumienia… Nie wystarczy już tylko chęć, silna wola… Trzeba dyspensy społeczeństwa by zrobić ze swoim to, co się pragnie. Skoro mnie się nikt o zgodę nie pytał czy chcę przyjść na ten świat, dlaczego ja mam zabiegać o czyjeś pozwolenie by zeń zejść?!?

Chaos w młodej głowie – czyli gwałt grupowy na zmoczonej deszczem trawie

Deszcz opętańczo wali o szyby. Nie zamykam okna. Chcę słyszeć każdą kroplę deszczu, chcę z głową na wierzchu świadkować potopu… Który już nigdy nie nadejdzie, bo tak obiecał Bóg. Czasami nawet Bóg składa obietnice nieprzemyślane.

Szare światło płynie przez pokój, wygonione zamętem tysiąca kropel z zewnątrz. Uśmiecham się do przemoczonych ludzi na ulicy, zaskoczonych ulewą tak jak ja życiem. Która z masek które zakładam na co dzień najbardziej przypomina moją twarz? Żadna. Nie mam twarzy, tylko mozaikę bólu i niespełnienia. Wtłoczona w świat zależności, przykuta do ludzi – uzależniona od ich uśmiechów i radości – gram aby ich zaznać. Jakiż to poniżający powód, jaka słaba siła woli, charakteru! Niechże będę przeklęta… Jeżeli kolejne przekleństwo coś zmieni.

Filozofowanie to najbardziej bolesny i najskuteczniej przedłużający agonię sposób samobójstwa. Filozofowanie jest jak uczenie się śmierci. Myśl. – Cała godność człowieka jest w myśli. Ale co jest ta myśl? Jakaż ona głupia! (Błażej Pascal)

Chwila – I jednym śladem po deszczu są krople na szybach, przykucnięte cichutko jak osierocone dzieci. i grzmoty. Piękny odgłos nieba i zjawisk, których nie obejmiemy umysłem.

Dlaczego ludzie mają tyle wad? Dlaczego w obliczu tych wszystkich ułomności zachowują się tak, jakby byli ich pozbawieni, jakby byli idealni?

Czuję się bezsilna, zawieszona w próżni umysłu, grupowo zgwałcona przez myśl, intelekt i pragnienie. Słońce na czerwonych makach ożywia barwy i wzrok mój spływa krwią.
Słońce??? Skąd słońce?!? Moja dusza ma swoje własne światło i swoje własne, od słońca niezależne, ciemności…